Page 550 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 550

okrzyki dochodziły z tamtej strony piwnicznego muru. – Gdzieś musiał tu być
                 ukryty skarb. Isroel z uchem przytkniętym do dziurki dokładnie słyszał te słowa.
                 Szukano menażki pełnej złotych zegarków.
                   – Sie muss ja sein begraben im Keller!  – z zewnątrz dobiegł czyjś okrzyk.
                                                    6
                   – Idą do piwnicy! – wykrzyknął Isroel.
                   Trzy razy zastukał w podłogę komórki na znak wielkiego niebezpieczeństwa.
                 Wstrzymali oddechy. Ciała były sparaliżowane, gardła zaschnięte, oczy ślepe.
                   Na dole, w piwnicy, Estera, pochylona, podsuwała pierś do ust dziecka.
                 Szolemek, osłabiony i odurzony napojem usypiającym, oddychał nieregularnie,
                 chrapliwie. Szukała brodawką jego ust i nie mogła trafić. Na zewnątrz, w pobli-
                 żu, dało się słyszeć pukanie. Słowa jasno teraz dobiegały do ukrywających się
                 w piwnicy. Przymierzano się i mierzono, liczono i znowu stukano. Pół godziny – jak
                 cała wieczność. Z tylu podwórka dobiegł głos z wieścią, że znaleziono menażkę
                 z dwoma zegarkami. Po kilku minutach zaległa cisza. W kryjówce nikt się nie
                 ruszał z miejsca. Długo trwało, nim Michał odetchnął.
                   W nocy wszyscy musieli wyjść na podwórko choć na chwilkę. Tym razem wzięli
                 ze sobą Esterę z dzieckiem. Jedynie Bella z Dziunią zostały w piwnicy.
                   Estera leżała z głową wspartą na kolanach Isroela, a na jej łonie pochrapujące
                 dziecko. Ona sama była półprzytomna. Szeptała Isroelowi na ucho tak głośno,
                 że słyszeli ją pozostali siedzący pod drzewem: – Nie boję się – mówiła. – Czego
                 mam się bać?... I tak przeżyłam swoje… Nie chodzi o lata. Ludzie nie żyją tak
                 samo… Niektórzy żyją szybciej, inni wolniej… Ja zrobiłam to raz-dwa i wszystko
                 mi się udało. Popatrz na to drzewo, Isroelu – spojrzała w górę, a pozostali me-
                 chanicznie podnieśli oczy na gałęzie: – Berkowicz powiedział mi, że ten Żyd, który
                 strzegł drzewa, nazywał je Ec ha-chaim … – w tym miejscu zadrżała konwulsyjnie,
                                                7
                 a ślina popłynęła jej z ust: – Tracę rozum ze strachu… o dziecko.
                   Isroel uspokajał ją: – Przecież widzisz, jakoś dajemy sobie radę. Odetchnij,
                 piękna mamuśko… Noc należy do nas… Musisz mieć siłę na jutro.
                   Syreny zaczęły wyć. Abramek ze Szlamkiem wyszli na środek podwórka i za-
                 dzierając głowy liczyli samoloty, które przelatywały nad nimi. Rakiety oświetlały
                 niebo. Szlamek szturchnął Abramka łokciem: – Gdyby tak można było ich zahip-
                 notyzować oczyma, co? Aby szybciej nadeszli. Gdyby choć zrzucali proklamacje…
                 Choć karteczkę… słówko.
                   Abramek rzucił na niego okiem: – Ty wiesz, co hipnotyzuje mnie w tym mo-
                 mencie? Te wiśnie tam, na czubku drzewa.
                   Chłopcy podeszli do drzewa i Szlamek wraz z Berkowiczem pomogli Abram-
                 kowi wspiąć się na nie. Rachela przyniosła garnuszek. Wiśnie były przejrzałe




                 6     Musi być zakopana w piwnicy! (niem.).
          548    7     Drzewo życia (hebr.).
   545   546   547   548   549   550   551   552   553   554   555