Page 545 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 545

Dziunia, która kiedyś była taką wesołą, żywiołową kózką, bardzo się ustatko-
                   wała. Jej wypowiedzi brzmią poważnie, zupełnie nie w jej stylu. To ona odezwała
                   się jako pierwsza, gdy leżeliśmy pod drzewem. Mówiła tonem i głosem swojej
                   siostry Belli: – Widzę siebie w naszym własnym kraju – mówiła. – Widzę, jak
                   przemierzam go z poczuciem winy, że…
                      Rozumieliśmy, co miała na myśli owym „że…”. Wówczas Isroel, bundysta,
                   dokończył wypowiedź Dziuni, syjonistki: – Rozmyślałem nad tym i nie jestem
                   w stanie się wyplątać – powiedział ten sam, zwykle bardzo stanowczy Isroel. –
                   Waleczna Łódź, która nie szczędziła krwi w strajkach i rewolucjach… W walkach
                   o wolność, we wszelkiej maści bojówkach… Dumni, świadomi Żydzi…
                      Berkowicz nie pozwolił mu skończyć. Zagotował się: – Możecie się oboje wsty-
                   dzić za swój wstyd, za obwinianie wspólnoty, nas wszystkich i siebie samych…
                   Co to ma znaczyć? Czyśmy nie walczyli, na ile byliśmy zdolni? A poza tym…
                   Niemiec dał nam odczuć ból rozstania, strach przed jego wiecznym wymiarem…
                   Niczego nie pojęliśmy. Rozumiecie? Nawet teraz… Żydzi z miasta… Wspólnota…
                   Przychodzi wam na myśl, że tych wszystkich, którzy zapełniali ulice i podwórza,
                   już nie ma? Przychodzi wam na myśl, że sami możecie… Niemożliwe. Pomimo
                   wszystkiego, co wiemy. Tak, wbrew twoim tak zwanym pewnym informacjom,
                   Isroelu. To tylko usta, które mielą… Nie wiem, co by się stało, gdybyśmy rze-
                   czywiście ujrzeli to na własne oczy… A co się tyczy żądzy zemsty, sądzicie, że
                   rzucenie się na tę garstkę Niemców z gołymi pięściami zaspokoiłoby nas? Czy
                   jesteście w stanie dokonać takiej zemstę, która by wyrównała rachunki? Nie
                   tylko Łódź przestała istnieć… Nie tylko Warszawa. A skoro zemsta to oko za
                   oko, życie za życie… Kogo stać na takie męstwo? I znowu: czy to pozwoli zagoić
                   ranę? Ożywić zmarłych? Ja… Jak widzicie… Zapełniłem pismem sto pięćdziesiąt
                   stron papieru. Powiecie, że to śmieci? Dla mnie to walka… Moja zemsta… Może
                   życie.
                      Ma się rozumieć, że sam dorzuciłem do rozmowy swoje trzy grosze. Mówi-
                   łem o tym, jak Niemiec zagonił nas do worka, o psychologicznej grze, w którą
                   z nami pogrywał. Najpierw nas wygłodził i pozwolił, żebyśmy bili się o ostatni
                   kęs. Później, gdy było jeszcze o co walczyć i kogo bronić, narzucił nam zbiorową
                   odpowiedzialność. Następnie stopniowo wysysał nam krew i sprawiał wrażenie,
                   że nie wszystkich spotka ten sam los… Poza tym przez długi czas nie mieliśmy
                   pojęcia i nie wierzyliśmy, a jak dowodzi Berkowicz, wciąż do końca nie wierzymy…
                   Skoro zaś wszyscy mówili od serca, również ja pozwoliłem sobie powiedzieć,
                   że nie chodzi mi o piękną śmierć… Że nie uważam się za bohatera… Że każda
                   walka o życie jest czymś godnym, gdy nie toczy się na cudzy rachunek. Dlatego
                   uważam za zbrodniarzy także naszych, elity, które odsyłały pozostałych, aby
                   same się uchronić. Być może ich wina w tym względzie nie jest szczególnie
                   wielka, skoro wybór „ja czy ty” to trudna sprawa. Obwiniam ich tak naprawdę
                   o to, że żarli i opijali się naszym kosztem, posyłali innych na śmierć, pozostając
                   w tak dobrym nastroju.                                               543
   540   541   542   543   544   545   546   547   548   549   550