Page 544 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 544

Wydaje mi się, jakbyśmy wszyscy żyli wspólnie od lat, znali się na wskroś. Każda
                 słabostka, każdy grymas moich współlokatorów jest mi znany, zwłaszcza tych,
                 których nigdy za bardzo nie lubiłem. Mam na myśli Isroela i Berkowicza. Isroel był
                 przywódcą partii. Jako młody towarzysz szanowałem go. Z czasem jednak pojąłem,
                 że był typowym aparatczykiem, z którym można rozmawiać jedynie o polityce
                 i sprawach partyjnych. Jednym słowem: człowiek ograniczony. Z kolei Berkowicz
                 nie przypadł mi do gustu przede wszystkim przez wzgląd na jego szwendanie
                 się z Rachelą. Poza tym to cudak, obdartus, początkowo czułem się skrępowany
                 tym, że za jego i Racheli pośrednictwem dopuszczono nas do kryjówki. Jedyna
                 zmiana, jaką dostrzegam w moim stosunku do tych dwóch mężczyzn, polega
                 na tym, że uznaję ich dzisiaj za moich braci, członków rodziny – odczuwam więc
                 wobec nich pewien sentyment. Uczucie to pozwala mi przyznać, że darzę ich
                 szacunkiem, że ich idealizuję. W Isroelu widzę człowieka czynu, wierzącego w to,
                 co robi, natomiast w Berkowiczu dostrzegam prawdziwego artystę.
                   Zdaje mi się, że wszyscy się w tej kryjówce zmieniliśmy. Myślę, że my, ta
                 grupa ludzi, rodzina, gdybyśmy mieli budować nowe życie, wiedzielibyśmy, jak
                 to uczynić… Chociaż z trudem wyobrażam sobie siebie jako budowniczego no-
                 wego społeczeństwa. Jak świadczy to o moim morale, skoro nie potrafię odbyć
                 porządnej żałoby po własnej matce? Czuję, że spadł mi z barków ciężar, jestem
                 wręcz szczęśliwy, że umarła we własnym łóżku. – Lecz zaraz schodzę z drogi sa-
                 mokrytyki na ścieżkę prowadzącą wprost do użalania się nad sobą. Nie chcę tego.
                   Chciałbym wiedzieć, co się stało z naszym przywódcą młodzieżowym, z Szy-
                 monem, który z taką pewnością twierdził: „Mnie żywcem nie wezmą. Życie za
                 życie. Oko za oko”. I jeszcze jedna rzecz mnie ciekawi: co robi teraz taki Żyd
                 z Ameryki. Wychodzi na spacer? Odpoczywa na letnisku? Jego dzieci pluskają
                 się w wodzie? Niczym bym się od niego nie różnił. Czego oczy nie widzą, nie
                 istnieje. Gdy coś nie dotyka nas osobiście, reagujemy rzadko.
                   Idę się położyć. Piszę po wachcie przy oknie.


                                                 *


                   (Zeszyt Dawida)
                   Nocą wyszliśmy i usiedliśmy pod wiśnią. Było cicho. Getto zamarło. Mogło się
                 wydawać, że zostaliśmy na świecie sami – że zaludnia ją tylko nasza „rodzina”.
                 A może rzeczywiście jesteśmy sami? Z tamtej strony strzały dobiegają rzadko.
                 Nabieramy pewności, że doczekamy wyzwolenia. Ostatnio jednak nie słychać też
                 alarmów ani bombardowań. Ustały kanonady, jakby Rosjanie czekali aż Niemcy
                 oczyszczą getto . Wierzymy i nie wierzymy zarazem… Już tak blisko.
                              3

          542    3     W sierpniu 1944 r. w Warszawie trwało powstanie, Rosjanie czekali na drugim brzegu Wisły.
   539   540   541   542   543   544   545   546   547   548   549