Page 528 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 528

Blumcia Ejbuszyc objęła pieczę nad zapasami żywności i przejęła dowodze-
                 nie nad pracą kobiet, które całą noc trudziły się, by uczynić kryjówkę możliwie
                 wygodną. W pierwszej kolejności urządziły kącik dla Estery z dzieckiem i dla
                 Belli, która ledwo stała na nogach i musiała się często kłaść. Gdy tylko Estera
                 z dzieckiem zeszła do piwnicy, zaczekano, aż mały łobuz Szolem zrobi się głodny
                 pierwszy raz w nowej siedzibie i pozwolono mu chwilę pokrzyczeć, by Rachela
                 mogła przemknąć się na podwórze i posłuchać, czy jego krzyki docierają na
                 zewnątrz. Nie docierały. Blumcia kazała jednak oddzielić kącik Estery grubą
                 kołdrą, żeby chronić chłopczyka przed bakteriami, które mogli przenieść na
                 niego przebywający w pobliżu dorośli. Nie powiedziała tego, ale miała na myśli
                 Bellę, która schodząc do piwnicy, usiłowała stłumić kaszel jakąś wielką szmatą.
                 Blumcia nie miała żadnych wątpliwości, że Bella została „przyłapana na gorącym
                 uczynku”. Pozostali ukrywający się rozdzielili między sobą miejsca do spania.
                 Część musiała spać na górze, część na dole.
                   Gorączkowa krzątanina wprawiła kobiety w pogodny nastrój i Blumcia po-
                 zwoliła sobie nawet zażartować z Belli, która zeszła do piwnicy z tomem wierszy
                 Słowackiego – prezentem od jej nauczycielki, panny Diamant. – Nawet kultury
                 nie będzie nam tu brakowało – powiedziała, pomagając Belli ułożyć się wygodnie
                 na posłaniu.
                    O świcie, gdy wszystko było już w połowie gotowe, usadowili się wszyscy na
                 dole, wokół łóżka Belli, by odpocząć. Przysłuchiwali się panującej na podwórzu
                 ciszy i ich kryjówka wydawała im się małą łodzią ratunkową zmierzającą w stronę
                 brzegu.
                   Estera promieniała. Już od dawna nie czuła w sobie takiego spokoju. Był tu
                 z nią Isroel i był Szolem – niczego więcej nie pragnęła. Czuła się otoczona opie-
                 ką i chroniona przez mężczyznę, który nie spieszył już nigdzie i który zamiast
                 towarzyszy z partii miał teraz przy sobie swego syna. Nie mogła tylko zrozumieć,
                 dlaczego Isroel wciąż nie mógł się pogodzić z tą sytuacją... Dlaczego jego twarz
                 była przygnębiona i nie chciał cieszyć się tym spokojem, który został im daro-
                 wany. Znów przypominał jej małego chłopca, którego oderwano od zabawy. Ona
                 sama już od dawna wiedziała, że to jest jedyne wyjście w tej sytuacji. Cieszyła
                 się również, że będzie miała blisko siebie jeszcze drugiego „swojego mężczyznę”,
                 którego tak wiele łączyło z przyjściem na świat jej dziecka – Michał przyszedł
                 wraz z Dziunią, by ukrywać się razem z nimi.
                   Położyła synka na zaścielonej skrzynce i zajęła się dalszym urządzaniem
                 swojego kącika. Na wystającej ze ściany cegle postawiła małe lusterko i mrugnę-
                 ła do najmłodszego mieszkańca piwnicy, Abramka: – To dla was, mężczyzn, do
                 golenia. – Spojrzała na swojego małego Szolema, który spał zwinięty w kłębek,
                 z dużym palcem stopy tuż obok nieustannie ssących ust i dodała: – Wkrótce
                 i mój Szolem będzie się musiał golić.
                   Umorusany Abramek rzucił okiem w lusterko, po czym wydął policzki i potarł
          526    dłonią miejsce, gdzie zaczęło mu wyrastać parę włosków: – Od dziś zapuszczam
   523   524   525   526   527   528   529   530   531   532   533