Page 525 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 525
przybrał ostrzejszy ton. – Jeśli mimo moich słów nie przyjdziecie... Jeśli chcecie
zmusić mnie do użycia środków przymusu, mogą być zabici i ranni... – w tym
miejscu połapał się i z powrotem złagodniał: – Zadba się o to, by w wagonach
znajdowała się żywność. Podróż będzie trwała około dziesięciu – szesnastu godzin.
Zabierzcie ze sobą bagaż do dwudziestu kilogramów... W wagonach jest dość
miejsca... Przyjdźcie ze swoimi rodzinami. Zabierzcie ze sobą garnki, naczynia,
sztućce, ponieważ tego w obozach w Niemczech nie mamy. Zapewniam was raz
jeszcze, że zatroszczymy się o was i będziecie się czuli jak w domu. Ruszajcie
do pakowania i stawcie się!
Do punktów zbiórki przyszło jeszcze paru wygłodzonych krawców.
Następnego dnia – znowu mowa Biebowa. W resorcie metalowym. Michał
z Dziunią i Bellą też tam pobiegli. Tym razem apel był jeszcze gorętszy. Tłum czerpał
satysfakcję z proszącego tonu głosu Biebowa. Ludzie patrzyli z zadowoleniem,
jak ten potężny człowiek płaszczy się przed nimi. I nie stawiali się.
Biebow jeździł do innych punktów zbiórki w getcie. Nadburmistrz miasta
w czarnej limuzynie pojechał razem z nim i też przemawiał . Tak jak i inni pano-
11
wie z administracji getta. Wszyscy usilnie prosili. Po dobroci.
Prezes Rumkowski wygłaszał swoje własne mowy i wzywał do posłuszeństwa.
Spocony, śmiertelnie zmęczony i przygarbiony, stał przed tłumem i sapiąc, za-
chrypniętym głosem, bez iskry dawnego patosu przemawiał do swych braci. Nie
krzyczał już więcej i nie wznosił proroczym gestem rąk ponad głowami tłumu.
Połykał słowa i w dalszych rzędach ledwo go słyszano, chociaż tłum słuchaczy
był coraz mniejszy. Ludzie biegali chętniej do miejsc, gdzie przemawiał Biebow.
Tam przynajmniej można było poczuć satysfakcję, obserwując jego wielkie wysiłki
i wiedząc, że idą na marne.
Mijały dni, a mowy nie pomagały. Policja zaczęła pracować nocami i zabierała
ludzi prosto z łóżek.
Herr Biebow nie zaniechał przemówień. Pojawił się z nowym argumentem:
nie tylko getto, ale całe Litzmannstadt, to znaczy była Łódź, ze swoją polską
i niemiecką ludnością zostanie ewakuowana w ciągu najbliższych czterdziestu
ośmiu godzin. Od czasu do czasu poprzez gładką słodycz jego słów przebijały
szpilki ostrzeżenia. Zaraz jednak spostrzegał oburzenie budzące się w oczach
słuchaczy i szybko się opanowywał, a nawet podwajał swe prośby, dosłownie na
11 W pierwszych dniach sierpnia do Żydów z getta, którzy faktycznie nie zgłaszali się do punktów
zbornych, kilkakrotnie przemawiali Hans Biebow i Chaim Rumkowski, wzywając mieszkańców
i namawiając, by zgłaszali się wraz z rodzinami do transportów. Gdy i to nie poskutkowało, w get-
cie pojawił się nadburmistrz Litzmannstadt, Otto Bradfisch, SS-Sturmbannfuehrer, który w latach
1942–1944 był szefem łódzkiego Gestapo. Stopniowo zaostrzano ton przemówień. Nadburmistrz
zagroził w końcu karą śmierci każdemu, kto będzie ukrywał lub żywił osoby przeznaczone do depor-
tacji. Z 7 na 8 sierpnia odbyła się pierwsza łapanka przeprowadzana przez żydowskich funkcjona-
riuszy policji, strażaków i kominiarzy. Potem do akcji wkroczyły oddziały niemieckie. 523