Page 532 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 532

Mendelssohn wzruszył ramionami: – Bestimmt , Doktor Lewin... Z całą
                                                            14
                 pewnością pociąg odjeżdża do Hamburga... Wszyscy mówią, że pierwszy transport,
                 zaraz rano, jedzie do Hamburga. Zapytaj samego Herr Biebowa. Kto jak kto, ale
                 Niemiec nie kłamie. – Złapał ich oboje za ręce i raz jeszcze potrząsnął: – Adieu!
                 Auf Wiedersehen! – Michał chciał pobiec za nim, lecz Dziunia go powstrzymała. Nie
                 powiedziała ani słowa, spojrzała tylko na niego swymi czarnymi oczyma. Zdawało
                 mu się, że patrzy na niego posiwiała, stara kobieta. Zrozumiał, że miała rację.
                   Winter leżał na starej sofie i zdawał się mówić do kogoś, kto patrzy na niego
                 z sufitu. Majaczył. Na sztalugach stał nieukończony obraz – ten, który miał przed-
                 stawiać aksamitną noc nad gettem. Białe plamy płótna przeświecały pomiędzy
                 ciemnymi barwami, niczym listy napisane nieczytelnym, drobnym pismem. Obrazy,
                 które wisiały wcześniej na ścianach, zostały zdjęte i stały oparte o meble. Część
                 z nich była powiązana po dwa, po trzy i pozawijana w prześcieradła.
                   Michał spojrzał na Dziunię, jak gdyby oczekiwał od niej rady: – Jak mogę go
                 tak zostawić? – wykrztusił.
                   Odpowiedziała z zimnym błyskiem w oczach: – A masz inne wyjście? Czy
                 możemy zabrać go ze sobą?
                   Michał sprawdził puls Wintera. Przystawił do sofy krzesło i postawił na nim
                 garnek wody. Wziął Dziunię za rękę: – Chodź. Będę wpadał do niego co noc i...
                 gdzieś muszę mieć jeszcze jakiś zastrzyk.
                   W drodze powrotnej zakradli się jeszcze na jedno podwórko, gdzie wciąż się
                 coś zieleniło na działkach. Przed domem na Lutomierskiej zobaczyli siedzącą na
                 progu Bellę, a obok niej Sprzedawcę Toffi. Gdy tylko spostrzegł Dziunię z Michałem,
                 zerwał się na nogi i złapał Michała za klapy marynarki. – Ta dziewczyna nie chce
                 zrozumieć – wyszeptał, pociągając nosem. – Nie chce zrozumieć, że nie mam
                 tu więcej nic do roboty bez mojej parnose . Kto kupi ode mnie cukierki „palce
                                                    15
                 lizać”, pytam was? Ukrywałem się przez dobę z moimi jesziwa-bocherim ...
                                                                               16
                 Miało to jeszcze jakiś sens. Ale oni się rozproszyli... Chcą być z rodzinami. Tak,
                 człowiek spiera się sam ze sobą: Czego mam się właściwie bać? Czego, pytam
                 was? Jeśli moje dzieci poszły tą drogą, czy przystoi mnie, ich ojcu, bać się, co? –
                 Długo wyżalał się tak Michałowi i jego słowa stawały się coraz mniej zrozumiałe.
                 Połykał je razem ze łzami.
                   Michał zauważył stojącego parę kroków od nich Berkowicza, który też dopiero
                 co pożegnał się ze Sprzedawcą Toffi.
                   Powoli zeszli się wszyscy, którzy na dzień wyszli z kryjówki. Między nimi była
                 Rachela z Dawidem, Szlamek, Abramek, a także Isroel. Na podwórku był zbyt




                 14    Na pewno (niem.)
                 15    Źródło utrzymania, wykonywany zawód (jid.).
          530    16    Liczba mnoga od jesziwa-bocher: uczeń z jesziwy (jid.).
   527   528   529   530   531   532   533   534   535   536   537