Page 531 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 531
mostu, a Michał z Dziunią poszli razem z nim. Mieli nadzieję, że uda im się tam
zorganizować przyzwoity zapas żywności. Gdy przeszli przez most, rozdzielili się
i Dziunia z Michałem poszli najpierw do domu Gutmana. Nie mieli nadziei, że go
tam zastaną. Pobiegli z myślą o działce Gutmana przed drzwiami. Podczas ich
ostatniej wizyty widzieli liście kapusty na jego grządkach.
Ulice większej części getta były wypełnione tysiącami ludzi, którzy przepychali
się w pośpiechu, niespokojni i niepewni. Część z nich wciąż jeszcze szukała
miejsca, gdzie mogłaby złożyć głowę i przedzierała się przez ciżbę, obijając tego
i owego taszczonymi meblami. Zamierzali urządzić się gdzieś, jak gdyby jeszcze
nie wszystko było skończone. Większość jednak nie mogła po prostu usiedzieć
w mieszkaniach, gdzie wszystko stało przygotowane do drogi, do podróży, która
mogła rozpocząć się już dziś, jutro czy pojutrze.
Drzwi domu Gutmana nie były zamknięte i Michał z Dziunią weszli do dużego,
wysprzątanego pokoju. Na przykrytym białym obrusem stole stał wazon z kwia-
tami późnego lata. Pod wazonem leżał list Gutmana do świata.
„To jest wystawa obrazów malarza I. Gutmana, urodzonego w Łodzi w roku
1913. Przez wszystkie lata mojego pobytu w getcie celem moim było odzwier-
ciedlenie pędzlem życia ludzi uwięzionych pomiędzy drutami. Bez względu na
to, co stanie się ze mną, upraszam wszystkich, którzy otworzą drzwi tego domu,
by uszanowali moje dzieła i nie niszczyli ich”.
Dziunia spojrzała na ścianę i napotkała smutny, nostalgiczny wzrok Matyldy,
wyglądającej jak gdyby siedziała przy pianinie i grała nokturn Chopina.
Michał przewertował katalog obrazów napisany ręką Gutmana. Położył go
z powrotem na stole razem z listem, wziął Dziunię za rękę i razem z nią wyszedł
na zewnątrz. Zamknął drzwi i zapisał na nich piórem swoje i Dziuni imiona. Potem
otworzyli torbę, którą ze sobą mieli, i wykopali z działki Gutmana wszystko, co
udało im się na niej znaleźć.
Przeszedłszy na drugą stronę mostu, zdecydowali się zajrzeć do Wintera.
Gdy wspinali się po schodach do pokoju malarza, natknęli się na muzyka Men-
delssohna, który szedł z naprzeciwka, niosąc plecak. Podbiegł do nich i zaczął
mocno potrząsać ich rękoma. Nigdy wcześniej nie widzieli go tak uradowanego.
– Moi przyjaciele, moi przyjaciele! – uśmiechał się od ucha do ucha. – Dziękuję
wam... Dziękuję za wszystko...
Opowiedział im o swoim szczęściu. Poranny transport pojedzie do Hamburga.
To pewne. On, Mendelssohn, pojedzie z powrotem w rodzinne strony, jawohl…
Idzie już do punktu zbiórki, żeby być na czas. Punktualnie. Musi sobie zapewnić
miejsce w wagonie. Podobno na dworcu jest mnóstwo ludzi... Następny transport
pojedzie do Berlina, a kolejny do Monachium... On, Mendelssohn, musi jechać
do Hamburga.
Michał złapał go za ramiona i zaczął potrząsać nim z dzikim gniewem: – Głup-
cze! Głupcze! – zaryczał. – Jak możesz wierzyć w takie rzeczy? Czy nie rozumiesz
oczywistości tego wszystkiego?! 529