Page 556 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 556

rumieńcem jej oczy, usta i całą twarz. Jej ręka poszybowała w kierunku policzka
               Mietka i wylądowała na nim z głośnym plaśnięciem: – Nie waż się obrażać mojego
               ojca! – Znowu zamierzyła się na niego, lecz złapał jej rękę i zaczął siłować się
               z nią w nierównej walce. Śmiał się, rozbawiony. Dla niego było to jak zmaganie
               się z jakimś małym zwierzątkiem. Ugryzła go w pięść, więc puścił ją. – Nie jesteś
               wart, żeby choć palcem dla ciebie ruszyć! – zawołała zasapana.
                  Podszedł do koszyka i wypakował jedzenie, które przyniosła. – Wybacz –
               powiedział pojednawczo. – Morowa z ciebie dziewczyna. Po co mamy się kłócić
               z powodu ojców? Wszyscy ojcowie są gówno warci. Mój i twój też. Popatrz na ten
               raj, który nam urządzili. Ale wracając do tematu – jeśli to prawda, że pokłócił się
               z mojego powodu ze starym, to podziękuj mu pięknie w moim imieniu.
                  Wciąż jeszcze była zła. – Nie pokłócił się z twojego powodu, tylko z powodu
               mojej siostry. Belli powinieneś dziękować. – Ruszyła w stronę drzwi, a stojąc już
               przy nich, dodała: – Będziesz pracował w resorcie krawieckim u Zajdenfelda.
                  Wyszła. Niebo ponad nim znów się rozpogodziło. Będzie wolny, będzie praco-
               wał. Tym razem jednak te myśli nie sprawiały mu przyjemności. Nie miał na nic
               ochoty. Jego apetyt zamiast zmniejszyć się, jeszcze bardziej wzrósł. Mógł wyjść
               na ulicę, lecz tego nie robił. Nawet się nie przebrał i chodził cały dzień w piżamie.
               Belli również już nie wypatrywał ani nie wyczekiwał.
                  Przyszła rozpromieniona, szczęśliwa: – Jutro idziesz do pracy w resorcie
               krawieckim! – oznajmiła radośnie. – Chodź, uczcijmy to! Pora iść na koncert.
                  Wzruszył ramionami: – Chyba oszalałaś.
                  – No to chodźmy gdzieś, ot tak... – nalegała.
                  Postanowił zrobić to dla niej. Flegmatycznie, z obojętnością ubrał się. Przepro-
               wadził ją przez pokój Góreckich, kpiarsko salutując przy tym Stefci. Długo szli ulicą
               w milczeniu. W końcu objął ją i przycisnął do siebie: – Dlaczego nic nie mówisz?
                  Uśmiechnęła się smutno: – Stefcia jest zazdrosna. Kocha cię. Ja też jestem
               zazdrosna. Wszystko co mam, Mietku, to te chwile z tobą.
                  Wyrecytował drwiąco: – „Eifersucht ist eine Leidenschaft, die mit Eifer sucht,
               was Leiden schafft ”.
                               14
                  Przygryzła usta. – Chodź ze mną na koncert. Muzyka uspokaja.
                  – Ty jesteś muzyką... Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spo-
               tkałem.
                  W jej oczach pojawiły się łzy: – Nie kpij ze mnie.
                  – Przysięgam ci – spoważniał. – Kiedyś, gdy patrzyłem na ciebie, widziałem
               małego, brzydkiego ptaszka w klatce. Dziś widzę najpiękniejszego, wolnego ptaka.
               Z nikim nie czuję się tak jak z tobą... – Pod wpływem jej łez coś w nim pękło.




               14    „Zazdrość jest namiętnością, która z pasją szuka tego, co rodzi cierpienie” (niem.). Franz Grillpar-
         554      zer, Epigramme 1830, [w:] Sämtliche Werke. Band 1, München [1960–1965], s. 398.
   551   552   553   554   555   556   557   558   559   560   561