Page 558 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 558

Raz po raz zanurzał palec w słoiku, aż z marmolady została tylko połowa. Jego
               duże, wyrośnięte ciało ogarnęła żarliwa namiętność do tego słoika. W głowie
               aż mu huczało. Palec sam się w nim zanurzał, usta same oblizywały – coraz
               szybciej, coraz zachłanniej. Nie czuł już więcej słodyczy, tylko żal, że marmolady
               w słoiku tak szybko ubywa i że pusty słoik jest tylko szkłem, którego nie można
               przełknąć. Wstawił go z powrotem głęboko do szafki i pobiegł się ubrać. Na
               talerzyku obok jego łóżka leżał kawałek łupiny brukwi. Ubierając się, wrzucił go
               sobie do ust i zaczął przeżuwać. Łupina była brudna, ale smaczna i soczysta.
               Złapał kartki na chleb i pobiegł, by go odebrać. Przed piekarnią ustawiła się już
               długa kolejka, składająca się głównie ze starszych osób i dzieci. Wstydził się
               stanąć obok nich. Przy drzwiach zobaczył znajomego policjanta, lecz wstydził
               się również i jego. Opanowało go takie uczucie poniżenia i przygnębienia, że aż
               ściskało go w gardle. Tymczasem kolejka wydłużała się. Narastał zgiełk. Zaczęto
               już wpuszczać do piekarni. Po chwili zaczęły wychodzić z niej kobiety i dzieci,
               niosąc brązowe bochenki. Obmacywano je, ważąc w dłoniach. Zobaczywszy
               chleb, Mietek zapomniał o wszystkim i przypadł do stojącego przy drzwiach
               policjanta: – Serwus! – klepnął go w ramię.
                  Policjantowi zajęło chwilę, zanim go rozpoznał. Jego twarz ożywiła się: –
               Wypuścili cię?
                  – A jakżeby inaczej!
                  – Ma się plecy, co? Co porabiasz? Jesteś gdzieś na etacie?
                  – A jakżeby inaczej?! – Nachylił się do policjanta: – Pozwól mi wejść do środka.
               Muszę odebrać chleb. – Policjant rzucił szybkie spojrzenie na przód kolejki, po
               czym cofnął się krok do tyłu, przepuszczając Mietka.
                  Piekarnia pełna była wspaniałych zapachów. Mietek nigdy wcześniej nie uzmy-
               sławiał sobie, jak intensywny potrafi być zapach chleba. Jego oczy niecierpliwie
               tańczyły po półkach z pieczywem. Nie słyszał zadawanych mu pytań, nie rozumiał,
               co się do niego mówi. Dwie starsze kobiety odebrały swój chleb, krzywiąc się:
               „Więcej w tym kasztanowej mąki niż czegokolwiek innego!” Mietek miał ochotę
               obić te dwie stare wiedźmy za obrazę tak cudownego chleba. Wkrótce poczuł
               ciepło chleba na własnych dłoniach. Gdy wychodził, znajomy policjant złapał go
               za klapy marynarki: – Słuchaj no, może ubijemy jakiś interesik?
                  – A jakżeby inaczej?! – zaśmiał się Mietek, wyrywając mu się. Pobiegł do domu,
               kołysząc w rękach swój skarb: „Mój chleb, mój własny chleb!” – śpiewał w nim
               żołądek. W jego umyśle rozbrzmiewało zaś echem: „Jestem mężczyzną... Nie
               będę żył już dłużej na utrzymaniu kobiet”. Postanowił oddać Góreckim pół ćwiartki
               chleba w zamian za słoik wyjedzonej marmolady. Gorąco to sobie obiecywał.
                  Przyszedłszy do mieszkania, włożył pieczywo Góreckich do szafki, po czym
               chwycił za nóż. Podszedł do stołu, na którym leżał jego chleb. Mówił do siebie:
               „Mieszkaniec getta dzieli swój chleb tak, by starczyło mu na pięć, sześć dni...
               Czasami na osiem. Jestem porządnym mieszkańcem getta, czy też nie?” Usiadł
         556   przy stole. W mieszkaniu było pusto i cicho. Tylko w jego głowie coś szumiało.
   553   554   555   556   557   558   559   560   561   562   563