Page 553 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 553

Pewnego dnia, gdy leżał w łóżku i odliczał godziny do przyjścia Belli, pojawiła
                  się w jego głowie myśl o jej siostrze Dziuni. Kiedyś zdarzało mu się flirtować i wy-
                  głupiać razem z nią. Panowała między nimi swego rodzaju łobuzerska komitywa.
                  Dziunia była pełna życia, odważna, energiczna i inteligentna. Wyobrażał sobie,
                  jak przychodzi do niego każdego poranka z torbą jedzenia – tak jak Bella przy-
                  chodziła wieczorem, a Stefcia nocą. Wtedy głód by go tak nie dręczył i mógłby
                  zebrać myśli, by przeanalizować swoje położenie.
                     Zaczął obmyślać, jak skontaktować się z Dziunią bez wiedzy Belli i przyszedł
                  mu do głowy najkomiczniejszy pomysł, na jaki można wpaść w getcie – postanowił
                  napisać list. Zaraz też zabrał się do pisania, po czym zawołał do siebie na górę
                  chłopca z podwórka i za dziesiątaka sprawa była załatwiona.
                     Kiedy wieczorem przyszła Bella, miał dla niej więcej cierpliwości. Po jedzeniu
                  pozwolił sobie spojrzeć na nią, ująwszy jej dłoń w swoją. Gdy tylko jej dotknął,
                  poczuł się, jak gdyby coś łagodnego i czułego gładziło go wewnątrz. Zawsze,
                  kiedy był blisko niej, miał ochotę ją objąć i ochraniać całym swoim ciałem. Czuł
                  posmak spokoju i nieznanej dobroci. Coś cisnęło mu się na usta, lecz nie mogło
                  się wydostać. Wszystko, co chciał jej powiedzieć, mógł wyrazić jedynie gładząc
                  jej włosy i trzymając jej dłonie w swoich.
                     Następnego ranka, gdy był jeszcze w piżamie, do drzwi zastukała Dziunia.
                  Wpadła do jego pokoju rozwichrzona, w porozpinanym płaszczu, z miejsca two-
                  rząc wokół siebie atmosferę żywiołowego zamętu. Zbliżyła się do niego i spojrzeli
                  na siebie jak dawniej – z żartobliwie poufałym wyrazem twarzy. Jednak w jej
                  zachowaniu było coś nowego, co budziło respekt. – Po co właściwie po mnie
                  posłałeś? – zapytała. Od razu wyjawił swoją prośbę. Podparła się pod boki, roz-
                  chylając przy tym poły płaszcza. Była wysoka, szczupła i miała figurę gazeli. Jej
                  spojrzenie było surowe: – Bella nic ci nie przynosi? – czekała na odpowiedź, lecz
                  on milczał, nie wiedząc, co odpowiedzieć. – Karmi cię poezją, co? – sama doszła
                  do wniosku, po czym zapięła płaszcz. Zanim zdołał powiedzieć słowo, zniknęła.
                     Za jakąś godzinę wróciła z koszykiem jedzenia. Po przyjacielsku szturchnęła
                  go w ramię, życząc dobrego apetytu i już była z powrotem przy drzwiach.
                     – Dlaczego już uciekasz? – zapytał, śpiesząc za nią.
                     – Jestem już godzinę spóźniona... Zostałam policjantką. Muszę iść przymie-
                  rzyć mój mundur.
                     Otworzył usta ze zdumienia i łapiąc ją za rękaw, wyjąkał: – Chociaż... poroz-
                  mawiaj ze mną chwilę.
                     – Nie wzywałeś mnie przecież po to, żebym z tobą rozmawiała – zaśmiała
                  się, wyrywając się z jego rąk.
                     Kiedy przyszła następnym razem, poinformowała go: – Zasięgnęłam języka
                  w twojej sprawie. Partia na roboty do Niemiec odjechała już parę dni temu. Nic ci
                  się nie stanie, jeśli pokażesz się na ulicy. Na razie nie mówi się o żadnych nowych
                  wysyłkach. To po pierwsze. Po drugie zaś, mam kontakty w Biurze Meldunkowym
                  i dopilnują tam, by twoje kartki żywnościowe zostały cichaczem odblokowane.   551
   548   549   550   551   552   553   554   555   556   557   558