Page 548 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 548

W nocy przyszła do niego zapłakana Stefcia. Pocieszał ją ze współczuciem,
               o jakie się nawet nie podejrzewał: – Głuptasku – wyszeptał. – Ani razu jej nawet
               nie pocałowałem... – To trochę uspokoiło zarówno ją, jak i jego.
                  – Brzydula z niej – orzekła Stefcia i już całkiem ułagodzona zgodziła się z nim.
               – Musisz ją dobrze traktować. Nie wolno ci jej obrazić. Jej ojciec to szycha. –
               Przytuliła się do niego dumna z siebie, ze swojej ładnej twarzy i zgrabnego ciała.
                  Rzeczywiście praca w resorcie metalowym szła Mietkowi jak po maśle.
               Wszystko potoczyło się tak, jak obiecywał. Już po paru pierwszych dniach był za
               pan brat z innymi brygadzistami, a i majstrowie traktowali go przyjaźnie. Pracow-
               nice biura zauważyły go od razu, rzucając w jego stronę ukradkowe spojrzenia.
               Kierownik również był do niego przychylnie nastawiony. Chociaż Mietek nie miał
               pojęcia o obróbce metalu, nadzór nad halą przejął z naturalną pewnością siebie
               i siedemnasto-osiemnastoletni tokarze, którzy pracowali pod jego zwierzchnic-
               twem, odnosili się do niego z respektem.
                   Początkowo często zostawał w pracy po godzinach, by zapoznawać się z taj-
               nikami zawodu. Maszyny oczarowały go. Podziwiał ich racjonalność i precyzję.
               Kochał ich donośny warkot, od którego drżała podłoga w całym budynku. Przyjem-
               nie kroczyło się pomiędzy stalowymi gigantami po rozedrganej podłodze. Będąc
               panem takich olbrzymów, można było samemu poczuć się silnym i potężnym.
               Zaprowadził na swojej hali żelazną dyscyplinę – taką, jaka panowała w policji. Nie
               tolerował żadnych spóźnień, natomiast wobec chorych był wyrozumiały, chociaż
               nie pobłażał im zbytnio. Kiedy trzeba było, nie wahał się użyć pięści. Chłopcy
               bali się go, ale nie żywili do niego niechęci. Żądał, czego miał prawo żądać, lecz
               był przy tym ludzki.
                   Niespodziewanie dla samych majstrów i innych brygadzistów hala Mietka
               zaczęła produkować najwięcej w resorcie. Przychodzono popatrzeć na ich pracę
               jak na jakiś niebywały wyczyn, chcąc też się dowiedzieć, w jaki sposób Mietek
               tego dokonał. Gdy inni brygadziści na moment opuszczali swoje hale, od razu
               spadało tempo pracy, gdyż pracownicy gromadzili się między maszynami i roz-
               mawiali o jedzeniu i polityce. U Mietka takie rzeczy nie miały miejsca. W jego
               hali o jedzeniu i polityce rozmawiano tylko podczas przerw i wtedy też zostawiał
               swoich pracowników samych. Poruszane przez nich tematy nie interesowały go.
               Jedynym, co go zajmowało, była chwila obecna i sprawy z nią związane. Obcho-
               dziła go produkcja, dyscyplina, podwójne porcje zupy i talony. No i komplementy
               kierownika oraz pochwały współpracowników i majstrów.
                   Mietek czuł się dobrze i osiągnął wewnętrzny spokój. Nie miał w re-
               sorcie żadnych wrogów, w nikim nie wzbudzał zawiści. Nie chodził krętymi
               ścieżkami, nie wiedział co to pochlebstwo i jeśli mógł, każdemu gotów był
               wyświadczyć  przysługę.  Był  taki,  jakim  chciał  być  –  dorosłym  mężczy-
               zną. Gdzieś w getcie znajdowała się dziewczyna z brzydkim nosem i nie-
               zgrabną figurą. Czy miała związek z tą wielką przemianą, która się w nim
         546   dokonała?
   543   544   545   546   547   548   549   550   551   552   553