Page 547 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 547

Włóczył się po ulicach z opuszczoną głową, bojąc się, by go nie rozpoznano
                  i nie zatrzymano. I choć nikt na niego nie patrzył, wydawało mu się, że wszyscy
                  mu się przyglądają, jak gdyby całe getto chciało drwić z niego za jego pleca-
                  mi. Ostatnie godziny dnia spędził przed drzwiami Góreckich, czekając na ich
                  powrót.
                      Pani Górecka powitała go z radością. Stefcia uwiesiła się na nim, całując
                  i obejmując. Tylko pan Górecki był skrzywiony, jakby bolał go brzuch. Mietek
                  przebrał się w swoje własne ubranie i usiadł przy stole. Przez cały dzień nic nie
                  jadł, nie miał siły czekać na zaproszenie do wspólnego posiłku. Pan Górecki
                  skrzywił się jeszcze bardziej, lecz dla obu kobiet jego obecność przy stole była
                  czymś oczywistym. Mietek dziwił się, że nikt o nic nie pyta, lecz był z tego zado-
                  wolony. Po skończonym posiłku postanowił jednak dowiedzieć się, jaki jest teraz
                  ich stosunek do niego. – Nie pracuję już w policji – oznajmił.
                     Nie wyglądali na zaskoczonych. – Stefcia nie mogła się do ciebie dostać
                  – powiedziała pani Górecka. – Ten pies, Steinberg, nie chciał jej wpuścić. –
                  I z matczynym uśmiechem dodała: – No, Mieciu, tak długo nam pomagałeś.
                  Teraz przyszedł czas, żebyśmy my trochę tobie pomogli. – Z nadzieją zwróciła
                  się do swojego męża: – Za twoją protekcją mógłby dostać coś lepszego niż pra-
                  ca w policji. Mógłby zostać szefem biura albo kierownikiem w kooperatywie...
                     Mietek zgodził się z nią i wywiązała się dyskusja o posadach, o które powi-
                  nien się starać. W nocy przyszła do niego Stefcia. Przypadł do niej wygłodzony.
                     Dopiero po trzech dniach pojawiła się Bella. Kiedy zobaczył jej rozpromie-
                  nioną twarz, przypadł do niej i w obecności całej rodziny Góreckich chwy-
                  ciwszy w ramiona, wniósł do swojego pokoju. Nie był pewien, czy cieszy się
                  tak bardzo na jej widok, czy też z powodu dobrej wieści, którą wyczytał z jej
                  twarzy.
                     – Będziesz brygadzistą w resorcie metalowym! – oznajmiła pośpiesznie, by
                  zaspokoić jego ciekawość. Jego entuzjazm od razu się rozwiał. Powoli wypuścił
                  ją z rąk i opadł na łóżko. Podparł głowę rękami i patrzył przed siebie, jak gdyby
                  Belli już tu nie było. Zbliżyła się do niego:
                     – Pokłóciłam się z ojcem z tego powodu... Dlaczego nie jesteś zadowolony?
                     – Powiedziałem ci, że chcę być szefem biura albo kierownikiem.
                     – Nie mogę zrobić z ciebie szefa.
                     – Twój ojciec może.
                     – Myślisz, że to takie proste? – usiadła obok niego z poważną twarzą, a w na-
                  biegłych łzami oczach pojawił się smutek. Nieśmiało dotknęła jego ręki. – Czy
                  pójdziesz jutro do pracy, Mietku? – Pozwolił, by jej dłoń spoczywała na jego ręce.
                  Jej dotyk uspokoił go. Milczał długo, zanim odpowiedział: – Pójdę. Zapracuję na
                  coś lepszego. Awansuję. Zobaczysz, będą musieli się na mnie poznać. – Podniósł
                  się z łóżka. – Chodź, wyjdźmy na ulicę – zaproponował.
                      Był ciepły wczesnojesienny wieczór. Mietek obejmował Bellę, trzymając
                  rękę wokół jej talii. – Parę dni temu były moje urodziny – zamruczał jej do ucha.  545
   542   543   544   545   546   547   548   549   550   551   552