Page 527 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 527
cami getta. Nawet gdy opowiadają mi o swojej wielkiej przeszłości, zauważam,
że sami ledwo wierzą własnym słowom. Specjalizują się w handlu szmatami,
które przywieźli, sprzedawaniem „pamiątek rodzinnych”: prezentów ślubnych
i urodzinowych, pierścionków, zegarków. Spadł już pierwszy śnieg, ale wciąż jest
dość ciepło – a oni trzęsą się w dziesiątkach swetrów i płaszczy. Rozkwita u nich
sztuka samobójstwa. Wygląda na to, że to wszystko, co daje im wykształcenie.
Odbierają sobie życie godnie, porządnie, estetycznie i skutecznie.
Zapomniałem później o Mendelssohnach. Przez ten czas zapoznałem się
z setkami innych rodzin. Kto spamięta nazwiska? Ledwo pamiętam, jak sam
się nazywam. On jednak, Kurt, sam mnie odnalazł. Czekał na mnie pod bramą.
Prószył lekki śnieg. Kurt nosił ciężki płaszcz z postawionym kołnierzem, czapkę
uszatkę i szal kilkakrotnie owinięty wokół szyi. Jego ręce były grube, wciśnięte
w dziesięć par rękawiczek. Trząsł się z zimna: „Bitte, Herr Doktor, jest pan jedynym
człowiekiem, którego znam w getcie”. Jego głos brzmiał zaciętością samobójcy.
Dzwonił zębami: „Mam do sprzedania skrzypce...”
Byłem wykończony i głodny. Spytałem z niecierpliwością: „Doszło już do
skrzypiec?”.
„Nie, ale skrzypce to rzecz zbędna... Chcę odejść... Nie wytrzymuję tego
ścisku, Herr Doktor. Ich werde krepieren razem ze skrzypcami. Muszę sam...
9
Schopenhauer powiedział: »Wielki jest najpotężniejszy, gdy pozostaje sam«. Sam
wszystko zniosę. Niech pan zrozumie, jestem kompozytorem... Nie będzie ze
mną skrzypiec, ale muzyka pozostanie...”
Kazałem mu przynieść skrzypce i szybko się pożegnałem. Nazajutrz czekał
na mnie i zaraz wcisnął mi instrument w ręce, jakby chciał się pozbyć ciężaru, po
czym zapytał, kiedy ma przyjść po pieniądze. Powiedziałem mu, że rozejrzę się
w szabat. Aż podskoczył z zawodu. Wytłumaczył mi, że znalazł izdebkę, w której
zmarł samotny mężczyzna, musi się więc czym prędzej wprowadzić, inaczej ktoś
mu ją zajmie. Chciał za pieniądze kupić piecyk. Musi chronić dłonie.
Chciałem się go czym prędzej pozbyć, więc zaproponowałem, żeby poszedł
do Wintera, który zna wszystkich artystów i muzyków, więc mógłby pomóc
w większym zakresie. Złapałem go zaraz za ramię i zaprowadziłem na górę.
Winter, jak miał w naturze, przyjął nas z przesadną gościnnością. Otworzyły mu
się wrota gadulstwa i żwawo tańczył wokół nas. „So, so...” – powtarzał w kółko.
„Z Hamburga, muzyk, kompozytor, jak znakomicie!”
Pozostawiłem Mendelssohna i jego skrzypce w rękach Wintera, a sam zsze-
dłem do siebie. Chciałem coś zjeść. Po jedzeniu nie miałem specjalnej ochoty
sprawdzać, co się stało z Mendelssohnem. Minele ciągnęła mnie za palec, żebym
się z nią bawił. Gutman zatykał okno szmatami i miałem mu pomóc. Szafran
naprawiał nieszczelny piec, więc i jemu musiałem asystować. Mama chciała mi
9 Zdechnę… (niem.). 525