Page 529 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 529
dźwięczny. Na jego szlachetnych ustach zaigrał grymas dziecka, które mama
pocałowała w czoło. Zdobył mnie tym. Usiadłem przy nim i wszelkie dzielące nas
bariery znikły. „Załatwię mu pracę w Domu Kultury” – mówił Winter rozpalony.
„Musimy mu pomóc, słyszy pan, doktorze? Trzeba postawić świat na głowie, taki
talent! Taki talent! Nie może wrócić do tamtego piekła. Tę noc spędzi u mnie”.
Śmiech Mendelssohna szeleścił, podczas gdy Winter rozwijał swoje wspaniałe
plany, jak tu go urządzić. „I proszę się nie martwić, Herr Mendelssohn” – po-
cieszał go Winter. „Nie straci pan tu czasu. Stworzy pan dzieła sztuki. Symfonie
większe niż Eroica, potężniejsze niż Piąta... I delikatniejsze koncerty skrzypcowe
niż wszystko, co do tej pory stworzono! Oj, doktorze!” Złapał się zaraz za puls.
„Gdyby pan wiedział, jak mnie ten Mendelssohn dzisiaj zainspirował! Gdybym
nie czuł się tak beznadziejnie, z miejsca zabrałbym się do całonocnej pracy...
Muzyczna feeria barw i form... Wibrująca, roztrzęsiona...” – Machał długimi
palcami, kreśląc w powietrzu kształty. „O, gdybym był muzykiem!” – jęknął
ekstatycznie. „Tam, gdzie dosięga muzyka, nie sięgnie żaden pędzel! Jesteśmy
jąkałami wobec nich, słyszy pan, doktorze? Jąkałami!”
Tego wieczora nie rozmawiałem długo z Mendelssohnem. Kiedy więc przy-
darzyła nam się porządna rozmowa? Nie jest gadułą, ja zaś przelewam całą
potrzebę gadania na papier. O czym tu gadać? Szuka mnie tylko wtedy, gdy
czegoś ode mnie chce – przysługi, rady, informacji, których nie udzieli mu Winter.
A mnie to już nie przeszkadza. Oczekuję tego po nim. Poza tym jest tchórzliwy
i niezdarny. Boi się przejść przez ulicę obok drutów. Drży nawet przed żydowskim
policjantem. I boi się o swoje złote palce. Mówi o nich, jak ojciec o dziesięciorgu
swoich dzieciach. Winter oddał mu dobry pokój, załatwił pracę w orkiestrze
10
symfonicznej i kilka prywatnych lekcji niemieckiego. Poza tym oddaje mu
swoją zupę za obecność na liście resortu. Wydaje się więc, że jest dobrze, ale
on – ilekroć mnie widzi – nie przestaje narzekać. Cierpi z powodu zimna i głodu.
Tam, w Hamburgu, powiada, nigdy nie przykładał wagi do jedzenia. Gdy mu nie
przypominano, mógł cały dzień biegać na czczo. Dzisiaj bez przerwy musi mieć
coś w ustach. Całe dnie siedzi u Wintera i czeka, aż ten go czymś poczęstuje.
Przed tygodniem przybiegł do mnie z wieścią: nauczył się palić. Ktoś dał mu trzy
papierosy, a on na nich ćwiczył. O mało nie zemdlał, powiedział, ale swoje osiągnął.
Głód już mu tak nie przeszkadza. Teraz kręci się wokół mnie i Wintera, żebyśmy
załatwili mu papierosy. Trzyma je niezdarnie pomiędzy szlachetnymi, drżącymi
palcami. Zanosi się kaszlem i uśmiecha triumfalnie. Ten triumf beznadziei bije
z jego twarzy, jak światło pośród mgły – i sprawia, że spełniam jego życzenia.
10 Orkiestrę symfoniczną w getcie stworzył w Domu Kultury przy ul. Krawieckiej Teodor Ryder, jej
dyrygentem był również Dawid Bajgelman. Po jesiennych transportach z Rzeszy i Protektoratu
dołączyło do niej wielu znakomitych muzyków, m.in. pianista Dawid Birkenfeld. 527