Page 525 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 525

przyleciał skądś i uwił gniazdo w tym właśnie pokoju. Wydaje mi się wówczas
                  dziwne, że z oblicza drapieżnika wygląda para oczu wolnych od żądzy krwi,
                  wilgotnych, cierpiących i mądrych tajemniczą, nadludzką mądrością. Czasem
                  wydają mi się zagubione – łagodne i dziecięco smutne. Innym razem dowodzą
                  istnienia samotnych wszechświatów, które błądzą wokół i szukają Boga. Często
                  czuję się nieswojo z powodu jego gościnności. Jego dobroć budzi we mnie strach.
                  Zawsze gotów jest podzielić się posiłkiem. Podaje mi chleb posmarowany ma-
                  słem i słodzi kawę prawdziwym cukrem – a przy tym tańczy wokół mnie i gada,
                  gada, jakby się bał, że jeśli przestanie, od razu mu ucieknę. Czasem dopada
                  mnie strach, jakbym tkwił w jego szponach, i wydaje mi się, że coś potajemnie
                  dla mnie przygotowuje. Filiżanka kawy, którą mi podaje, drży w moich dłoniach.
                  Boję się wręcz zamoczyć usta. Wówczas jednak napotykam jego wzrok i wstydzę
                  się tego dziwnego uczucia. Skrycie zerkam ku drzwiom i siedzę, siedzę, siedzę.
                     Sądzisz, że Winter jest jedynym artystą wśród moich nowych przyjaciół?
                  Większość z nich należy do tej kategorii. Może to moja skryta „artystyczna dusza”
                  poszukuje takiego towarzystwa? Możliwe, że wszystkie moje listy do Ciebie to nie
                  więcej, jak zabawa w „sztukę”. Jednak z literatami nie czuję się tak dobrze. Żal
                  mi ich – a może siebie? Słowo to najbardziej bezradne spośród narzędzi getta.
                  Muzycy, malarze przeskakują ponad murem, język pędzla czy skrzypiec nie po-
                  siada słów, ale sięga dalej niż słowo. Idealnie byłoby pozostawić po sobie dzieło
                  milczącej sztuki. Ale ono jednocześnie byłoby niczym. A my boimy się nicości.
                  Każdy pragnie pozostawić po sobie ślad: dziecko, obraz, list...
                     Jeden z moich znajomych artystów nazywa się Mendelssohn. Skrzypek.
                                                                 6
                  Przybył transportem z Hamburga. Stuprocentowy Jeke : punktualny, pedan-
                  tyczny w wypowiedzi i w ubiorze. Ale gdy bierze do ręki skrzypce, zrzuca z siebie
                  wszelkie jarzmo. Spotkałem go, to znaczy, on mnie znalazł, zaraz po przybyciu
                  transportu. Przyciągnęła go moja czapka z czerwonym krzyżem: „Herr Sanitar”
                  – zwrócił się do mnie z pozdrowieniem. „Jak wygląda stan higieniczny tego
                  miejsca?” „Opłakanie” – odpowiedziałem mu nie bez ironii. Zauważyłem w jego
                  ręku skrzypce. „Muzyk?” Chciał odpowiedzieć mi kpiną: „Byłoby lepiej, gdybym
                  tego ze sobą nie taszczył, co?”. Coś we mnie drgnęło: „Nie, przeciwnie, może się
                  panu właśnie przydać”. Przedstawił mi się wtedy i zdradził swoje imię. „Z tych
                                        7
                  wielkich Mendelssohnów? ”, zapytałem ponownie z nutą kpiny. Odpowiedział
                  mi w tym samym tonie: „Z tych największych!”.




                  6    Jacke (niem. – marynarka) – tu w znaczeniu Żyd niemiecki.
                  7    Z Mendelssohnów wywodzili się m.in.: Mojżesz Mendelssohn (1729–1786), filozof, prekursor
                     haskali, oświeceniowego ruchu wśród europejskich Żydów, jego syn Abraham – bankier, zwolen-
                     nik asymilacji (przeszedł na chrześcijaństwo), wnuk – Felix Mendelssohn Bartholdy – znany nie-
                     miecki kompozytor okresu romantyzmu.                              523
   520   521   522   523   524   525   526   527   528   529   530