Page 506 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 506

zwraca się do Ciebie, bo nie umie się modlić… Rozumiesz same westchnienia.
               Usłysz moje westchnienia, kochany Boże. Boję się… bardzo się boję. Ja, Krejna,
               która nigdy nie wiedziałam, co to strach, nie mogę znaleźć sobie miejsca…
               Ulituj się… – Zaniosła się płaczem. Jej łzy kapały na rozżarzoną blachę pieca
               i z sykiem parowały. Uchwyciła się myśli o „gościu”. Pan Rozenberg. Tak, musi
               teraz być gdzieś w szulu  i pewnie modli się za nią, choćby wspomniawszy jej
                                   24
               imię. Postanowiła, że zaprosi go na świąteczną kolację. Ale to wcale jej nie ulży-
               ło. Oderwała się od kuchni, szybko wytarła twarz i zarzuciła chustkę na głowę.
                  Pusta ulica spoczywała w objęciach deszczu, jakby odsłaniała się przed nim,
               czerpiąc przyjemność z bólu zadawanego igłami kropel. Nagle Krejna dostrzegła
               w oddali niewielką figurkę poruszającą się szybko na gołych nogach. Kobieta
               poluzowała rogi chustki, jakby były skrzelami, i pobiegła dziecku naprzeciw.
               Poznała Berysia, swojego najmłodszego synka, największą niezdarę, tak bardzo
               podobną do jej Fajwisia. Ona, która nie lubiła certolić się z dzieciakami, przypadła
               do małego, objęła go, przytuliła do piersi i zaczęła nim potrząsać w ogarniającej
               ją gorączce: – Biada mi, przemokniesz całkiem, moja ty niedorajdo. Gdzie to
               biegasz w taką chlapę, co? – Weszli do domu i tam zdjęła z niego mokre ubra-
               nie. – Gdzie się szwendałeś, co? – dopytywała.
                  Beryś wsadził gruby palec do ust i zaczął go ssać w takim tempie, jakby chciał
               wessać w siebie wszystkie pytania matki. Ale w końcu musiał coś odpowiedzieć:
               – Weźmiesz dyscyplinę, jak ci powiem… – i zaraz się rozpłakał.
                  Ten płacz tylko ją rozdrażnił, więc dała mu klapsa: – Odpowiadaj, gdy mama
               pyta!
                  – Ja… w teatrze by.. byłem – łkał, zastawiając twarz łokciem. Liczył się ze
               słusznym gniewem Krejny.
                  – O jakimże znowu teatrze mi tu opowiadasz?
                  – Wepchnąłem się.
                  Zamiast mu jeszcze przyłożyć, wskazała wiadro z pomyjami: – Idź, wysmarkaj
               nos i przestań zawodzić! – Jej serce wypełniała czułość na widok czarnowłosej
               duszyczki, która patrzyła na nią czarnymi oczkami i przypominała Fajwisia. Zdjęła
               wiadro wody z pieca i nalała pełną miskę.
                  Chłopczyk dopiero teraz rozpłakał się na dobre: – Nie chcę myć głowy.
                  Wzięła kawałek mydła i przysunęła miskę bliżej pieca: – Ale chodzić z parchem
               na głowie chciałbyś? Dzisiaj… wiesz, że dzisiaj jest Rosz ha-Szana, szajgecu
                                                                               25
               jeden? – Beryś patrzył na nią dziwnie przez łzy. Jego twarzyczka zmieniła się,
               przyjmując wyraz strachu, jednak nie przed nią – wielką i surową mamą. Był to
               strach innego rodzaju. Zaczął się szybko rozbierać i posłusznie zbliżył do miski.
               Zanurzył głowę w wodzie z mydłem, którą przygotowała Krejna, aż zrobiło się jej


               24    Szul – bożnica, synagoga, miejsce zarówno modlitwy, jak i nauki.
         504   25    Szajgec – łobuz, hultaj.
   501   502   503   504   505   506   507   508   509   510   511