Page 501 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 501

ale też w opałach – nie jest nikim więcej jak pioneczkiem. To oznacza, że sama
                  przebiegłość nie wystarcza. Czego zatem trzeba, aby przebić się na szczyt, nie
                  będąc zbyt na widoku i pozostając wolnym? W jego umyśle pojawił się na chwilę
                  obraz „czerwonego domku” Kripo.
                     Drzwi się otworzyły. Typek zawołał Adama przez szparę i pozostał z nim, sto-
                  jąc w ciemnym korytarzyku: – On zaraz wyjdzie – szepnął pośrednik – zdejmij
                  obrączkę. Z przeciwległego pomieszczenia padł strumień światła, a przed nimi
                  ukazał się pan Zajdenfeld. Adam od razu go poznał: jego kierownik Zajdenfeld.
                  Administrator z jego fabryki. Nic a nic się nie zmienił, może tylko trochę schudł.
                  Ale to akurat sprawiło, że wyglądał młodziej. Kiedy zapalił światło, Adam zobaczył
                  również, że nadal ma na głowie gęste, szczeciniaste włosy koloru blond.
                     – Niech zobaczę tę obrączkę – zwrócił się do Adama w charakterystyczny dla
                  niego, rzeczowy sposób. Adam prowokująco wpatrywał się w niego. Czy możliwe,
                  że jego dawny pomocnik, człowiek, z którym przez wiele lat spędzał całe dnie,
                  tak zupełnie go nie poznał? Zajdenfeld wziął z dłoni Adama obrączkę i zbliżył
                  się z nią do lampy. Obracał ją, badał stronę wewnętrzną, aż wreszcie powiedział
                  spokojnie: – Biorę to. – Sięgnął do kieszeni, które dokładnie jak kiedyś były wy-
                  pchane papierami, linijkami, miarkami, z jednej z nich wyjął zwitek banknotów,
                  wprawnym gestem wyciągnął dwieście marek i podał je Adamowi. Potem wsunął
                  również do ręki maklera parę papierków prowizji.
                     Pan Adam wcisnął pieniądze w fałdy portfela i popatrzył Zajdenfeldowi prosto
                  w oczy: – Nie poznaje mnie pan, panie Zajdenfeld?
                     Zajdenfeld zatrzymał na nim obojętne spojrzenie: – Coś kojarzę, twarz zna-
                  joma… nie, chyba nie. Tylu ludzi pyta mnie o to samo. A skąd możemy się znać?
                  Sprzed wojny?
                     – Zapomniałeś swojego szefa, co, Zajdenfeld?
                      Zajdenfeld aż odskoczył do tyłu. Adam z gorzką przyjemnością obserwował
                  jego zmieszanie. – Nie w Szwajcarii? – wyjąkał Zajdenfeld, wpatrywał się w Ada-
                  ma i nie mógł się nadziwić: – Dwa lata w getcie… nie widziałem pana… Boże, co
                  może się stać z człowiekiem!
                     Makler też brał udział w tej scenie: – Jak to ktoś powiedział? – Pokręcił
                  głową: – Dos getole iz grojs wi a genec un doch azoj grojs wi di gance welt .
                                                                                20
                     Zajdenfled szybko go wyprosił, a Adama wziął pod ramię i wprowadził do
                  dużego pokoju. Nie spuszczał oka ze swego dawnego szefa, jakby nie mógł do
                  końca uwierzyć, że ma przed sobą tego samego Adama Rozenberga. – Zosiu! –
                  Zawołał w końcu, zwracając głowę w stronę kuchni.
                     Pan Adam poczuł ciarki po plecach. Przed nim stała żona Zajdenfelda,
                  panna Zosia, stenografistka okularnica. Wyglądała, jakby przeniesiono ją tutaj
                  prosto stamtąd, z jego biura: – Dobry wieczór, panie Rozenberg – powiedziała,



                  20    Gettunio jest wielkie jak ziewnięcie, a przecież jest wielkie jak cały świat (jid.).   499
   496   497   498   499   500   501   502   503   504   505   506