Page 502 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 502
a jej głos brzmiał dokładnie tak jak kiedyś, bezbarwnie i monotonnie. Oczami
jednak, które kiedyś zawsze miała opuszczone, teraz patrzyła wprost na niego
z tą samą mroczną nienawiścią.
– Proszę zobaczyć, jak ona pana od razu poznała! – Zajdenfeld nie mógł się
nadziwić. – No i co tam u pana słychać? – Powoli dochodził do siebie. – Znajo-
mość z Prezesem wykorzystał pan dobrze, ha?
Adam przełknął ślinę: – Nie chodzę do tego żebraka.
– Kto jeszcze, Lejbl Welner?
– Kim jest Lejbl Welner?
Zajdenfeld, którego nigdy nie było łatwo poruszyć, znowu się w niego wpatry-
wał. W tym czasie Zosia wyszła i po chwili wróciła, niosąc tacę. Tak pochylona,
z tacą w dłoniach, kiedyś zwykła przynosić Adamowi jego drugie śniadanie. Teraz
na tacy parowały trzy talerze. Zajdenfeld powiadomił go: – Jestem kierownikiem
w resorcie krawieckim, a Zosia pracuje oczywiście u mnie. Adam unikał spoglą-
dania na Zosię. Wiedział, że wypadałoby podziękować jej za gościnność, za talerz
zupy. Ale podziękowanie nie mogło mu przejść przez usta. Zamiast tego wziął
łyżkę i czekał, aż Zajdenfeld zacznie jeść. Smak zupy jeszcze bardziej umocnił
w nim wrażenie, że to sen, nie wiedział tylko, czy snem było getto, czy dawna,
utracona rzeczywistość. Chwilę milczeli zajęci posiłkiem. Zupa szybko zniknęła
z talerzy i dopiero wtedy, gdy były puste, Zajdenfeld uniósł głowę w stronę Ada-
ma: – Jak to się stało, że nie zna pan Welnera? Czym się pan zajmuje w getcie,
panie Rozenberg, jeśli to nie tajemnica?
– A co tu ma być tajemnicą? Jestem nikim.
– I musi się pan już ratować sprzedaniem obrączki ślubnej?
– Hmm… Moja żona już nie żyje.
– Gruźlica?
– Tak, gruźlica.
– O, ta choroba jest jak pożar, wdziera się przez drzwi i okna. A syn?
– On jest zdrowy.
Zajdenfeld obdarzył pana Adama spojrzeniem, jak niegdyś w biurze, kiedy Adam
miewał swoje fochy: – Kiedy posiada się jeszcze jakieś dobra, panie Rozenberg…
Jak może człowiek w obecnych czasach nie być związany z żadną placówką?
Chociaż nominalnie gdzieś figurować? Czy pan nie widzi, co się wyprawia? Żydzi
z małych miasteczek wciąż przybywają. Oczekiwane są transporty z Niemiec.
Będą straszne podwyżki… – Zajdenfeld wstał i Adam zrozumiał, że powinien już
pójść. Kiwnął głową w stronę Zosi. Podziękowanie w żaden sposób nie mogło mu
się wydostać z ust. Zajdenfeld odprowadził go do drzwi: – Niech pan posłucha
mojej rady, panie Rozenberg – dodał swoim zawsze rzeczowym tonem.
Adam niepewnie zaproponował: – Może u pana?
– U mnie? Oczywiście, nie mam nic przeciwko temu. Niech pan przyniesie
skierowanie od Prezesa. Przyjmę pana na etat w biurze personalnym. Otrzyma
500 pan dwie zupy, parę marek i będzie wolny jak ptak. Będzie panu lepiej niż mnie.