Page 508 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 508

babka, i podała mu: – Na, wypij, dam ci łyżeczkę brązowego cukru do polizania.
               – Chętnie wziął od niej kubek i ostrożnie, po troszeczku lizał cukier na łyżeczce,
               którą mu podała. Zdjęła z łóżka szmacianą kołdrę i otuliła mu gołe nogi. Robiąc
               to, miała ochotę pocałować go w umytą głowę, ale powstrzymała się.
                  Na zewnątrz rozbrzmiał wesoły gwar. Zaraz też pozostałe dzieci wpadły do izby.
               Były przemoczone, a ich mokre twarze jaśniały ożywieniem i radością. Mówiły
               wszystkie naraz, pokazywały pełne torby, szturchały się i robiły taką wrzawę,
               że Krejna musiała chwycić za dyscyplinę: – Popatrzcie tylko, ile przywlekliście
               błota, wy bękarty! – zamachnęła się dyscypliną ponad ich głowami z taką ener-
               gią, że rzemienie wyprostowały się każdy w inną stronę. – Ma być cicho raz na
               zawsze! Nie wiecie, że w getcie zaczyna się święto? Czy nie widać, że podłoga
               jest świeżo wyszorowana?!
                  Dzieci były zbyt podniecone swoimi zdobyczami, aby mogły poświęcić dość
               uwagi słowom matki. Cypa-Dwojrele, najstarsza z gromadki, rozpięła płaszczyk
               i wyjęła spod niego spory plecak. Inne dzieci wykładały skarby, które miały
               w torbach. Na stole powstał kolorowy miszmasz złożony z brukwi, deseczek,
               zwykłych kawałków drewna, kartek papieru, kawałków blachy, gwoździ, kartofli
               i kilku zapałek. Potem zaczęły szturchać siostrę, aby otworzyła plecak i pokazała
               swoją zdobycz.
                  – I mamusiu – zaróżowiona, jaśniejąca Cypa-Dwojrele postawiła plecak na
               brzegu stołu, po czym zaczęła go rozwiązywać – mam dla ciebie nową sukienkę…
               A… a to może… bluzeczka dla mnie? – Dzieci umilkły. Wycierały cieknące nosy
               i z wielkim napięciem spoglądały na Krejnę.
                  Krejna złapała się za głowę: – Skąd wzięliście ten plecak, bękarty jedne?
                  Zajnwl, najstarszy z chłopców, wyjaśnił: – Od włocławian. Umieszczono ich
               w szkole, a oni siedzą na bagażach i płaczą. Jedna osoba nawet zemdlała…
               Cypa-Dwojra poszła ją ocucić, a ja i Szmerl zabraliśmy w tym czasie plecak.
                  Krejna załamała ręce: – Zabraliście? Ukradliście! Boże w niebie, zwyczajni
               złodzieje… I to w wigilię święta Rosz ha-Szana!
                  – Przymierz sukienkę, mamo – poprosił Beryś, który podszedł do stołu
               owinięty w kołdrę.
                  – Jak ci dam przymierzanie sukienki, to ci się ciemno zrobi przed oczyma! –
               Krejna wychodziła z siebie. – Zabierajcie już ten plecak i odnieście go z powrotem!
               Nie potrzebuję rzeczy kradzionych w wigilię Rosz ha-Szana!
                  Szmerl, średni, położył rękę na sercu: – Mamo, przysięgam ci, łatwo było
               go zabrać.
                  Cypa-Dwojrele już paradowała po pokoju w swojej nowej bluzce. Krejna zła-
               pała dyscyplinę i zaczęła walić nią dzieci po tyłkach – jedno po drugim. W tym
               czasie jej wzrok padł na brązowy materiał na stole. Mogłaby choć przymierzyć
               tę sukienkę. Potem przyjrzała się Cypie-Dwojrze. Bluzeczka leżała na niej jak
               ulał i Krejna nagle zdała sobie sprawę, jak piękna jest jej córka, na oko po-
         506   dobna do niej, matki. Niemal już nie pamiętała, kiedy dała dziewczynce nowe
   503   504   505   506   507   508   509   510   511   512   513