Page 512 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 512

– Musi mi pan pomóc – Adam od razu zaczął od prośby.
                  Zajdenfeld wydawał się niezadowolony: – Dzisiaj jest święto. Wiem, że pan
               nie uznaje żydowskich świąt, ale ja… W getcie, chcąc nie chcąc, człowiek bardziej
               zbliża się do żydostwa.
                  – Musi mi pan dać posadę. Nie mam już grosza przy duszy.
                  Zajdenfeldowi nie podobały się rozmowy o takich przyziemnych sprawach:
               – A ja myślałem, że zabrał pan ze sobą chociaż połowę swojego majątku. Cóż
               mógłby pan robić u mnie, w resorcie krawieckim?
                  – Jestem gotów robić wszystko, powiadam.
                  – Co to znaczy wszystko? Na przykład zamiatać? Sprzątać hale?
                  – Kiedy mam przyjść?
                  Taki był finał tego dnia, który zaczął się od konstatacji, że dwieście marek
               wziętych za obrączkę właśnie się kończy. A poza tym apetyt pana Rozenberga
               ostatnio bardzo wzrósł. Każdej nocy śnił o restauracji Feldmana przy Piotrkowskiej.
               Zaczął zazdrościć ludziom, którzy chodzą z menażkami pełnymi zupy. Próbował
               ją, była wodnista, ale smakowała wybornie. A tu mieli jeszcze przybyć Żydzi                                                                Rozdział
               z Niemiec. W getcie zrobi się ciaśniej, wszystko podrożeje. Adam poczuł się jak
               zwierzę w potrzasku. Trzeba schować dumę do kieszeni i pomyśleć o ratowaniu                                              dwudziesty drugi
               życia. Zanim się zrealizuje ambicje, trzeba najpierw udawać skromnego, pokor-
               nego. Jak kret budować podziemne korytarze do czasu, kiedy będzie można
               zrzucić z siebie kopczyk ziemi i wyjść na światło dzienne.
                  Pobiegł zaczekać na Samuela, by znowu zamęczać go o posadę w jego resorcie.
               Samuel nie odpowiedział mu jednak ani słowem, wetknął mu tylko do ręki parę
               marek, po czym odwrócił się i odszedł. Adam odszukał innych przedwojennych
               znajomych, ale zamiast znaleźć u nich pomoc, usłyszał gorzkie słowa i inwekty-
               wy. Nie wiedział, że przed wojną miał tylu wrogów. Wydawało się, że cały świat
               sprzysiągł się przeciwko niemu, a jedynym sposobem, aby się nie poddać, było
               przyjęcie pracy, którą oferował mu Zajdenfeld – pracy sprzątacza.
                  Wyszedłszy z domu Zajdenfelda, skierował się na bazar, gdzie za ostatnie
               marki kupił chleb. Teraz siedział z nim na łóżku i odkrawał jedną kromkę za
               drugą. Pragnienie zemsty było w nim tak wielkie, iż zdawało mu się wręcz, że
               miażdży zębami swojego byłego kierownika, Zajdenfelda, że rozrywa na sztuki
               tego sługę, który zrobił mu łaskę, oferując pracę służącego.
                  Z sąsiedniego pokoju dochodziły radosne głosy dzieci oraz brzęk łyżek ude-
               rzających o blaszane naczynia. To jeszcze bardziej szarpało jego nerwy, dlatego
               od razu zjadł cały bochenek.
   507   508   509   510   511   512   513   514   515   516   517