Page 493 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 493

Adama zamurowało. Co się z nią stało? Jej gniewne słowa zupełnie zbiły
                  go z tropu. Twarz mu się zachmurzyła i wykrzywiła w płaczliwym grymasie: –
                  Umieram z bólu.
                     Kilka dni później jednak zaprowadziła go do ambulatorium i zostawiła w dusz-
                  nej, ciasnej poczekalni. W pomieszczeniu było cicho. Każdy wciśnięty w tłum
                  czekających pogrążony był we własnym cierpieniu i z pobudzoną wrażliwością
                  wyłapywał najsłabszy dźwięk dochodzący z gabinetu: piskliwe krzyki dzieci, któ-
                  rym wyrywano zęby, jęki dorosłych, buczenie wierteł, szczękanie instrumentów
                  dentystycznych i szklanych tacek. Zmęczone, wygłodniałe ciała ledwo miały siły
                  i odwagę, by zmierzyć się z tym, co oczekiwało je tam – w środku.
                     Adam był akurat opanowany. Odczuwał dumę, bo przebył most. Każde ukłu-
                  cie bólu zapalało w nim lampkę otuchy i dodawało mu sił. Nauczył się czegoś
                  o sobie: przed wojną żył tylko kaprysami, drobnymi zachciankami, nieistotnymi
                  marzeniami. Ale teraz rozwinął w sobie skupiony upór. Jaką moc ma cierpienie!
                  Wydobywa z człowieka jego prawdziwą istotę. Kruszy słabych, a mocnych wzmac-
                  nia jak cement, jak granit!
                     Adam się rozejrzał. Czekanie przeciągało się, a on się niecierpliwił. Nagle
                  w jego mózgu zapaliła się lampka i zrozumiał, co mu podpowiada. Zaczął głośno
                  jęczeć, potem krzyczeć, a w końcu ryczeć. Ból był prawdziwy, a zarazem udawany.
                  Zabandażowane twarze podnosiły się w jego stronę z ciekawością, ze współczu-
                  ciem, a także z wyraźną satysfakcją, że samemu nie jest się doprowadzonym
                  do takiego stanu.
                     – Mało problemów w getcie, to jeszcze ci dodają ból zębów na dokładkę –
                  wzdychano razem z nim.
                     Ktoś się zgodził. – Tak, za to na tamtym świecie pójdziemy prosto do raju.
                  Bo piekło mamy już tutaj.
                     Inni ciągnęli go za rękaw i domagali się, żeby pokazał dokładnie miejsce,
                  gdzie go boli. Dawano mu rady. Inni prawili mu morały, że taki stary, a nie potrafi
                  wziąć się w garść. Mężczyzna z opuchniętym policzkiem pokazał mu jedyny
                  ząb w ustach: – Mnie jest gorzej od pana, widzi pan? Na mnie sprawdziło się
                  przekleństwo: „Niech ci wypadną wszystkie zęby oprócz jednego, co cię rozboli”.
                     Inni uważnie śledzili każdy ruch Adama, czy czasem nie symuluje. Ale w końcu
                  przepuszczono go poza kolejką do drzwi gabinetu. Dziewczyna w białym fartuchu
                  wydająca numerki zadecydowała, że to przypadek wyjątkowy.
                     Już siedział przed ciemnowłosą, gniewną dentystką, która bez wstępów za-
                  częła przesuwać zimnymi palcami po jego rozpalonych dziąsłach. Rozdarła się na
                  niego: – Jak można sobie zrobić taki śmietnik z ust? – Nie mógł jej nic odpowie-
                  dzieć, bo już grzebała w nich zimnymi, ostrymi instrumentami. – Najpierw trzeba
                  wyleczyć ropnie i wyczyścić próchnicę, a potem nałożyć korony – zawyrokowała.
                     Poczuł się dobrze. Wzięła go w swoje ręce. Postawi go na nogi. Ubóstwiał ją, tę
                  ciemnowłosą, gniewną dentystkę, tak jak Rejzl. I kiedy z nim skończyła, uniżenie
                  jej podziękował. Wypisała receptę i zapytała go o nazwisko. Kiedy je usłyszała,   491
   488   489   490   491   492   493   494   495   496   497   498