Page 540 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 540
Dochodzą też dźwięki orkiestry. Oderwane tony unoszą się w powietrzu, ude-
rzając o ściany niczym ptaki, które zabłądziły pod obcy dach. Rachela wierci się na
łóżku. Muzyka z naprzeciwka co chwilę wyrywa ją ze snu. Gdy otwiera oczy, przez
moment nie wie, gdzie jest. Wydaje się jej, że pokój jest statkiem, który unosi ją
w dal po wzburzonym morzu. Śmiechy i krzyki co rusz docierają do niej i nikną
jak fale, które niosą ją w górę, potrząsają i rzucają w dół… Leży więc z otwartymi
oczyma, z twarzą zwróconą ku oknu, aż przekręca się na drugi bok. Wówczas
dostrzega brata Szlamka, który śpi na kozetce, oddychając cicho. Ślina spływa
z jego szeroko otwartych ust, które zdają się uśmiechać. Dwa duże, przednie zęby
bieleją w ciemności niczym małe żarówki… Statek zatrzymuje się. Już nie kołysze.
Rachela jest całkiem przytomna. Łóżka rodziców cicho skrzypią. Oni również
nie śpią. Widzi ojca, który wstaje, podchodzi do okna i odsuwa palcem brzeg
ciężkiego materiału. Ostry strumień światła wdziera się do pokoju i pada na
przeciwległą ścianę – wprost na portret babci i dziadka. Kapelusz dziadka i jego
długa, czarna broda stają się wyraźnie widoczne – bliskie na wyciągnięcie ręki.
Twarzy nie widać. Pomiędzy kapeluszem i brodą jedynie dwa czarne punkciki
– to dziadkowe oczy. A obok peruka babci, czerń jej sukni, ale samej twarzy
również nie widać. Dziwnie tak patrzeć na perukę i brodę, kapelusz i suknię –
pozbawione ciał.
Mojsze Ejbuszyc opuszcza zasłonę i kładzie się z powrotem do łóżka.
– W każdym oknie są dzisiaj flagi – Rachela słyszy jego szept. – Wczoraj
wcale nie było ich widać, a dzisiaj znowu są.
– Mógłbyś już dać sobie spokój z tym zaglądaniem do ich okien.
To mówi Blumcia, a on odpowiada jej z westchnieniem:
– Wiem, że to głupie.
– Lepiej śpij. Jutro znowu będziesz zdenerwowany. Gewald, co się z tobą
stało przez te parę tygodni.
– To mnie zżera.
Blumcia milczy. Mojsze oddycha ciężko. Sapie. Jej łóżko skrzypi, gdy wstaje,
by wśliznąć się do łóżka męża.
– Cicho – szepcze. – Obudzisz dzieci.
Rachela naciąga kołdrę na głowę. Myśli o Dawidzie. Ma wrażenie, że on leży
tuż obok niej i całuje ją w usta. Gładzi dłonią jej szyję, po czym przesuwa rękę
w kierunku dekoltu nocnej koszuli, by przykryć nią jak ciepłą miseczką wypukłość
piersi. Co czułaby, gdyby jego ręka spoczęła na jej piersiach? Powoli podnosi dłoń
i ujmuje w palce miękkość, która pulsuje i lekko drży niczym mały, przerażony
gołąb. Byłoby słodko... Szybko odrywa dłoń, gdy salwa śmiechu wdziera się do
kryjówki pod kołdrą. Brzęczą cymbały, głucho dudnią bębny, słychać dźwięki
trąbek. Pokój znowu jest statkiem, którym huśta, dopóki Rachela nie przekręci
się na drugi bok.
Oto płyną unoszeni przez fale, trzymając się za ręce: Rachela, tata, mama
538 i Szlamek. Nie potrafią pływać, ledwo radzą sobie z wielkimi falami, niemal toną.