Page 536 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 536
Wzdryga się, słysząc delikatne pukanie do drzwi. Nieruchomieje z rękoma
przyciśniętymi do skarbu na stole, nie wiedząc, co robić, gdy z drugiej strony
drzwi dobiega głos:
– Estero… swój.
Uspokaja się. Szybko poprawia włosy. Zapina szlafrok i idzie otworzyć. Uznaje
za rzecz naturalną, że towarzysz Baruch, który jeszcze nigdy nie przekroczył
progu jej pokoju, teraz się w nim pojawił. Ujmuje dłoń przybysza i ściska ją z taką
serdecznością, jakby towarzysz Baruch był przyjacielem, z którym widziała się
ledwie wczoraj.
Towarzysz Baruch to mężczyzna w średnim wieku i bardziej wygląda na
drobnomieszczańskiego profesora niż na ważną postać ruchu rewolucyjnego.
Nosi okulary bez oprawek, z małym, złotym noskiem, jest nieco ociężały, kark
ma pochylony jak u studenta jesziwy. Masywną, ale nie za wielką sylwetkę
przybysza okrywa letni, cienki trencz. Na uścisk jej ręki gość odpowiada po
proletariacku – bardzo mocno, a Estera czuje, jakby jej palce zostały ściśnięte
przez dwa kawałki żelaza.
– Podejdźcie do pieca – zaprasza do stygnącej kanonki, nie spuszczając
wzroku z jego twarzy. Tak naprawdę widzi go z bliska po raz pierwszy i zadaje
sobie w myślach pytanie, czy on gdzieś już ją kiedyś widział. Tymczasem oczy to-
warzysza Barucha przylgnęły do papierów rozrzuconych na stole. Estera podsuwa
mu krzesło i mówi z dumą: – Porządkuję rękopisy Hersza. Hersz… to mój mąż.
– Wiem – mówi towarzysz Baruch krótko, po czym zauważa: – Zapomnieliście
zamknąć drzwi po moim wejściu. – Nie odrywa przy tym oczu od stołu.
Estera zamyka drzwi. Przystaje, obejmuje spojrzeniem jego pochylone plecy,
zaniedbane, nieuczesane włosy na szyi. „Przyniósł pozdrowienia!” – nagła myśl
przebiega jej przez głowę. Wzdryga się i zbliża do niego.
– Przynosicie może jakieś wieści… od Hersza? – mówi z trudem.
Towarzysz Baruch nie odwraca głowy. Wzrusza ramionami:
– No co wy, towarzyszko?
Estera zapala maszynkę spirytusową, stawia na niej garnek z wodą. Towarzysz
Baruch, wciąż pochylony nad stołem, wygładza bibułkowe stronice. Nagle staje
się Esterze obojętny. Nie ma o czym z nim rozmawiać, on również milczy, jakby
przyszedł zrobić tylko to, co właśnie robi w tej chwili.
Dopiero gdy podaje mu szklankę z gorącą wodą zabarwioną cykorią, odzywa
się do niej pomiędzy jednym siorbnięciem a drugim, informując, jaki jest cel
jego wizyty:
– Zostaliście dokooptowani do Komitetu Organizacyjnego. Zapoznam was
z sytuacją, abyście na jutrzejszym posiedzeniu wiedzieli, o co chodzi. – Nagle
uśmiecha się przyjacielsko: – Gratuluję wam…
Estera leży w łóżku. Sen nie chce nadejść, wszystkie komórki jej ciała czuwają.
534 W dole hałaśliwie przejeżdża jakieś auto. Wiatr uderza w szyby szklanymi dzwo-