Page 531 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 531
więcej szczęścia niż Mojżesz – przekroczy bowiem granice Ziemi Obiecanej. Jemu
będzie dane stać się władcą swojego ludu i rządzić jak łagodny, mądry ojciec.
Idzie się umyć, staje przed lustrem nad umywalką. Gdy jest sam, lubi cza-
sami spojrzeć w lustro, aby zobaczyć choć jedno ludzkie oblicze – jak żartuje
sam ze sobą. Obserwuje się z troską. Wygląd patriarchy napawa go dumą.
Nie, nie jest człowiekiem przeciętnym. Czy nie świadczy o tym dostojna głowa
o imponującej lwiej grzywie srebrnosiwych włosów? Majestatyczna wyniosłość
jego oblicza? Profetyczny ogień w oczach? Problemem jest tylko to, że widać
po nim bardzo zaawansowany wiek. Przychodzi mu nagle do głowy, że cały ten
majestat może pochodzić z wyglądu, jakim obdarza go zbliżająca się Jaśnie
Pani Śmierć. Mordechaj Chaim krzywi się. A cóż to za myśli dopadają go tak
znienacka? Nie lubi zaprzątać sobie głowy kwestią śmierci. Nawet jeśli o niej
myśli, to raczej jako o losie, który dotyka innych, nie jego. Dla niego samego
śmierci nie ma. Nie wmawia sobie, broń Boże, że jest nieśmiertelny, ale do-
póki żyje, śmierć go nie dotyczy – i dlatego również w myślach nie pozwala jej
istnieć.
Odwraca się od lustra i zaczyna rozbierać. Znowu dostrzega butelkę szampa-
na na stole, która przykuwa jego uwagę, jakby czegoś oczekując. Jakby nie była
zamkniętą butelką pełną wina, ale zapieczętowanymi ustami pełnymi słów. I tu
Chaim Rumkowski widzi usta oficera łącznikowego, który przyniósł mu prezent,
i usta pana Strafera, prezydenta policji, oraz usta Adolfa Hitlera. Wypić za zdro-
wie Führera i za zwycięstwo Trzeciej Rzeszy – oto, czego domaga się butelka.
Oto, co mówi swoimi zapieczętowanymi ustami. Nie, ona nie mówi – ona rozka-
zuje! I Chaimowi Rumkowskiemu wydaje się, że z nią walczy. Nie, nie spełni jej
polecenia. Chaim Rumkowski nienawidzi tych, którzy mu rozkazują. Zrobi jej na
złość! Tak, otworzy ją i wypije, ale za swoje własne zdrowie i za zdrowie narodu
żydowskiego. Po chwili stwierdza jednak, że nie może jej otworzyć. Coś mu nie
pozwala, jakby się bał, że butelka spłata mu psikusa, że gdy tylko ją otworzy,
spełni się jej wola, jej misja – a nie jego życzenie.
Nagle chwyta butelkę, szybkim ruchem zrywa z jej szyjki sztywny, kolorowy
papier. Wyjmuje korkociąg i z całych sił wkręca w korek, wcześniej umieściwszy
flaszkę między kolanami. Czerwony z wysiłku, ciągnie nabrzmiałymi, przykurczo-
nymi palcami – ciągnie i ciągnie – aż nagle korek ustępuje, uwalniając z butel-
czynej szyi głośne westchnienie oswobodzonego powietrza. Zaraz po tym łuk
pienistej cieczy nieoczekiwanie strzela mu w twarz – niczym obfite splunięcie.
Pospiesznie wyciera się dłonią i rękawem. I już jest z butelką przy umywalce.
Wylewa szampana, niecierpliwie patrząc, jak butelka robi się pusta. Potem
odkręca kran i leje jeszcze strumień wody. Stoi chwilę z pustą butelką w ręce,
zagląda do jej pustego pyska. Butelka już nic nie mówi. To pysk martwej ryby.
Rumkowski czuje chęć zniszczenia również jego, rozbicia go, potrzaskania – więc
z wściekłością i wstrętem wrzuca pustą butelkę do kosza na śmieci. Usłyszawszy
stuk rozbitego szkła, może odsapnąć. Czuje, że mu ulżyło. 529