Page 527 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 527

i czyta, lecz nie wie co. Śmiechy i radosna rozmowa przy stole są dla niej przy-
             kre – dźwięczą ostro w uszach, sprawiając niemal fizyczny ból. Pianino, którego
             już w domu nie ma – jej pianino – zawodzi w niej i lamentuje rozdzierającymi,
             głośnymi akordami. Bella czuje wszystkimi zmysłami, że całe piękno, niegdyś
             wypełniające i wzbogacające jej serce, zamieniło się teraz w narzędzie, które ją
             niszczy. Przez całą dobę, odkąd wyniesiono je z domu, słyszy w sobie burzliwe
             akordy jego klawiszy. Ukochane kawałki muzyczne rozbrzmiewają w niej tak bo-
             leśnie, jakby chciały się zemścić na niej za to, że je kochała. I jeszcze ta miłość
             do Mietka, chłopca jej marzeń… Co za zemstę wymyślił los, sprowadzając go
             tutaj, do jej domu! Każdego dnia musi patrzeć na niego z bliska, siedząc z nim
             przy jednym stole i nie mogąc ani na chwilę zapomnieć o swoim niedawnym roz-
             czarowaniu; musi być świadkiem tego, jak Dziunia, jej siostra, znika za drzwiami
             jego pokoju, z którego po chwili dochodzą ich śmiechy i chichoty. Tak, kilka razy
             usiadł również obok niej, próbował też wytłumaczyć się z tego, co wydarzyło
             się w ubiegłym roku, kiedy czekała na niego w pustym parku Staszica, a on
             nie przyszedł. Nie zapomniał o tym, jak sądziła. „Jesteś dla mnie za dobra” –
             powiedział. Nie odpowiedziała mu, bo nie mogła znaleźć słów, które wzniosłyby
             się ponad nawałnicę w jej sercu. Siedzi teraz z książką w rękach, a wrzawa przy
             stole walczy w niej z lamentem pianina. Najchętniej zamknęłaby książkę i poszła
             spać, ale dziś jest wieczór sylwestrowy, więc musi się wycałować z rodzicami.
             Nagle słyszy słowa Matyldy:
                – Wielki Boże, jeszcze tylko pięć minut.
                Przy stole robi się cicho. W tej ciszy wszystkim przychodzi na myśl ubiegło-
             roczny bal – odległe, wyblakłe wspomnienie innego życia, snu, które psuje im
             grę w pokera. Karty wypadają z rąk jedna po drugiej, niczym wytrącone przez
             rytm kroków Samuela w pokoju na górze.
                Samuel chodzi w tę i z powrotem po sypialni. Myśl o redaktorze Mazurze
             nie daje mu dzisiaj spokoju. Rok temu przyjaciel był w tym domu, dzielił z nimi
             radość. Nie zdążył mu pokazać pesachowej Hagady dziadka, i to zaprząta teraz
             jego umysł. Dręczy go też pytanie, dlaczego Mazur tu nie przyszedł, aby się ukryć,
             jak było umówione? Gdy spotkali się dwa tygodnie później, Mazur machnął ręką:
             „Ech, nas diabeł nie ruszy”, choć było to powiedziane bez przekonania. Jednak
             diabeł, niestety, zabrał ich, co Mazur zdawał się przeczuwać. Dlaczego więc
             nie przyszedł? W głowie Samuela wciąż brzmią słowa często powtarzane przez
             przyjaciela, jego aluzje na temat ich „żelaznego listu”, na wpół ironiczne uwagi
             o lipskich oficerach – krajanach Matyldy… Czyżby nie chciał być chroniony przez
             tych samych hycli, którzy na niego polowali? Czy taki był powód? I czy faktycz-
             nie lepiej jest wybrać życie w niebezpieczeństwie i śmierć? Czy taki wybór to
             zwycięstwo? Ten człowiek, który tak bardzo pragnął żyć, swoim czynem prze-
             ciwstawił się hyclom, jakby chciał powiedzieć: „Oto mnie macie. Bierzcie mnie!”.
             Samuel czuje złość do zamordowanego przyjaciela, a jego ból staje się jeszcze
             większy.                                                             525
   522   523   524   525   526   527   528   529   530   531   532