Page 529 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 529
dowodzi jego wielkości? A jeśli nawet nie wie o tym, co tu wyczyniają jego pod-
władni, nawet jeśli to tylko robota bandy chuliganów, to jaki z niego Führer? Nie,
jeśli już ma wznieść toast, to raczej wypije za własne zwycięstwo i zwycięstwo
narodu Izraela.
Nie należy jednak do tych, którzy czerpią przyjemność z picia w samotności,
bez odrobiny radości. Myśli więc o dniu jutrzejszym. Dzisiaj Niemcy hulają, więc
może jutro Żydzi będą mieli trochę spokoju. Niemcy przestaną na chwilę łapać ludzi
na ulicach, napadać na ich domy, bo będą odsypiać. Ale on, Chaim Rumkowski,
również jutro nie będzie miał spokoju. Nie otrzymał jeszcze żadnych rozkazów,
ale wie na pewno, że na dłuższą metę nie dadzą Żydom odetchnąć. Nowe roz-
porządzenie już wisi w powietrzu. Co ma oznaczać polecenie, aby oczyścić kilka
bałuckich ulic? Myśl o upchnięciu i ogrodzeniu na Bałutach całego łódzkiego
żydostwa, czyli ponad dwustu tysięcy ludzi, jest przecież jakąś szaloną mrzonką,
nawet jeśli opróżni się część miasta. Chociaż z drugiej strony pomysł, aby Żydów
zgromadzić w jednym miejscu, wcale nie jest taki głupi. Może wówczas ich życie
stałoby się lżejsze, a i jemu byłoby łatwiej nimi zarządzać, gdyby miał wszystkich
pod swoimi skrzydłami. Mógłby ich lepiej chronić.
W głowie Chaima wirują różne myśli. Nie wie dokładnie, czym zajmie się
nazajutrz. Jedno jest pewne: nie będzie siedzieć bezczynnie. I jest zadowolony,
że nie odpocznie. Nie powinien odpoczywać. Trudno mu siedzieć tak jak teraz
i nic nie robić. Nie może być sam – szczególnie tu, w swoim pokoju. Nienawidzi
tego pomieszczenia, ponieważ zawsze przypomina mu o domu, który kiedyś
miał, przywodzi wspomnienia o drugiej żonie Szoszanie; ostatnio stara się
o niej nie myśleć, ale ona śni mu się coraz częściej. A teraz myśli z zazdrością
o Żydach w mieście. Widzi ich w rodzinnym gronie, wśród bliskich. On sam nie
ma rodziny, a jego jedyny brat jest mu całkiem obcy. Nie może znieść jego taktu,
wykształcenia i dobrych manier. Nie ma też przyjaciół, nigdy ich nie miał poza
złotymi czasami młodości, kiedy przyjaciele gotowi byli skoczyć za nim w ogień.
Później już ich nie potrzebował, bo i tak nikt go nie rozumiał, a każdy, kto zwał
się przyjacielem, okazywał się fałszywy i miał na myśli jedynie własne dobro.
Wysłał ich wszystkich do diabła. Miał swój sierociniec – miłość do dzieci, które
były dla niego jak własne, a on był im ojcem. Nigdy też nie brakło dziewczyny,
aby miło spędzić noc. W tej chwili czuje jednak rozgoryczenie, teraz nie ma
nic ani nikogo. Woli zatem zamieszanie i wrzawę wokół siebie, woli pracować
i działać, być zajęty, w biegu – mieć głowę pełną zmartwień. Byle nie zostawiać
w duszy najmniejszego zakątka, który mógłby wypełnić się bólem samotności
nie do zniesienia.
Chaim Rumkowski patrzy na butelkę szampana i jest niezadowolony. Nie
lubi myśli, które do niczego nie prowadzą. Nienawidzi filozofować nad samym
sobą. Nie należy do tych mięczaków, którzy wiecznie wsłuchują się w każde
drgnienie własnej duszy. Wydaje mu się to jeszcze bardziej obrzydliwe niż nawyk
hipochondryków nieustannie myślących o swoich trzewiach. 527