Page 545 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 545
kując etap raczkowania przez labirynty tęsknoty. Swoją miłością chciałeś im
oszczędzić bólu tęsknoty, skrócić drogę do dojrzałości i uczynić ją lżejszą. Ale
tej drogi, o ile jest prawdziwa, nie da się uczynić lżejszą… Coś Ty, Jeszu, uczynił?
Nasze prawdy, wypalone i oczyszczone w ogniu wszystkich cierpień, podałeś im
jak potrawę gotową do spożycia, której oni jednak nigdy nie spróbowali, a więc
nawet nie poznali jej prawdziwego smaku. I dlatego pozostali dziećmi, a Ty stałeś
się dla nich woskową lalką. Przypisują Ci słowa stworzone przez ich dziecięcy
umysł, nie przez Ciebie. A Twoja łza, kryształowa łza Twojej ofiary, jest dla nich
tylko szklaną kulką, którą się bawią, rozbijają i sklejają – aby ponownie ją rozbić.
Jeszu, synku mój, pewnie zimno Ci tam, na obczyźnie. Przybili Cię do krzyża,
zadali krwawe rany na rękach i nogach, i trzymają Cię przed oczyma, aby nie
zapomnieć, że mogą grzeszyć. Bo Ty zapłaciłeś za ich prawo do grzechu, złożyłeś
ofiarę z siebie za ich winy. Mówią, że powstałeś z martwych, że chodzisz pomiędzy
nimi. To gdzie jesteś? Może dlatego Cię nie rozpoznają, bo jesteś ciałem i krwią?
Może dlatego nie widzą Twoich ran, bo nie są namalowane, lecz prawdziwe?
Może dlatego Cię nie widzą, bo odrzucasz fałszywą mowę, którą oni posługują
się w Twoim imieniu – w zamian więc odrzucają Ciebie. Ubrali Cię w żółtą łatę.
Kopią Cię z tyłu i śmieją się z Twoich pochylonych pleców. Plują Ci w twarz i szydzą
z Ciebie, gdy nadstawiasz drugi policzek. Twoja korona cierniowa jest dla nich
sztrajmlem rabina, nad którym się znęcają. Jak wielką przyjemność sprawia im
wyśmiewanie Twojego żywego, palącego bólu! Jakaż to dla nich rozkosz móc po
Tobie deptać!
Jeszu naiwny – naprawdę wydaje Ci się, że wiedziałeś, czym jest miłość?
Wiedziałeś? Czy może istnieć taka miłość, która zaczyna się od Tego, który jest
Wielki, Wszechmocny i Wszechogarniający, i sięga aż do tego, co małe, naj-
mniejsze? Naprawdę zdołałeś ukochać to, co bliskie i małe? Czy Twoje pragnie-
nie, aby kochać jak Bóg, nie stanęło Ci na przeszkodzie, aby kochać człowieka
naprawdę? Bolało Cię rozstanie z Twoją matką? Czy choć raz przelałeś swoją
duszę do otwartego kielicha kobiecego ciała? Zostałeś kiedyś ojcem?...
Spójrz na to niewielkie gniazdko, na mój dom, na ten mały, ledwo widoczny
płomyk miłości. Oto moja droga. Przez małe i własne do tego, co wielkie i potężne
– do serca świata.
Tam, w łóżku, leży Miriam, moja żona. Jej serce drży z obawy przed akejdą,
która czeka jej dziecko, Blimele (Ciebie?). Miriam ma wielkie oczy. Brązowe, ży-
dowskie oczy Twojej matki. W tych oczach odbija się strach o jutro – jutro roku
tysiąc dziewięćset czterdziestego po Twoim przyjściu na świat.
A tam, w łóżeczku, leży Blimele. W szafie wisi jej płaszczyk z żółtą łatą. Świat,
który wychowałeś, już nałożył na jej drobne ramiona ciężar Twojego losu – losu
bycia Żydem. Już niedługo Blimele oczyści się w męce, uświęci w płomieniach.
Jest naszą nadzieją.
A ja, Jeszu – ja, Symcha Bunim Berkowicz – czyż nie jestem jak Józef, Twój
ojciec? Rozcinam piórem własne serce, wygładzam heblem chropowate słowa 543