Page 544 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 544

biurku odbija się w szkłach okularów niczym odblask tego, co porusza jego myśli
           i rodzi się w głębi umysłu.
             Świeca jest już mała i niebawem się dopali. Knot przechylił się na bok, jakby
           był zmęczony ogniem, który na sobie dźwiga. Ciężkie krople wosku niczym pot
           kapią dookoła krótkiego knota, a płomień migocze. Bunim coraz bardziej przy-
           suwa świecę do kartki, po czym przeciera okulary, aby lepiej widzieć. W pokoju
           jest ciemno, oświetlona jest tylko jego głowa, a raczej jedynie twarz. Miriam
           patrzy, jak dłoń męża spieszy, aby dogonić gasnącą świecę – uchwycić bieg
           myśli.
             Leży w łóżku, więc nie dostrzega tekstu zapisywanego przez męża. Oczyma
           wyobraźni ogarnia jednak kartkę papieru z dobrze znanym charakterem pisma.
           Widzi okrągłe litery wczepione jedna w drugą – i słowa, które toczą się jak koła,
           wpadają na siebie, mieszają, nakładają jedno na drugie, jakby się spieszyły, aby
           za wszelką cenę dobiec do krańca wersu, a potem z jednego przeskoczyć w drugi
           i zapełnić całą biel kartki – żeby nie pozostał na niej żaden wolny skrawek na
           jeszcze jedno słowo, jeszcze jedną literę, którą autor i tak gdzieś upchnie, zanim
           sięgnie po kolejną białą stronicę.
             Miriam dobrze wyczuwa to jego gorączkowe pisanie. I choć często go nie
           rozumie – należy przecież do niej. Tylko do niej.
             Świeczka niemal całkiem ciemnieje. Na talerzyku leży roztopiony kawał wosku,
           już nic nie zostało poza skurczonym knotem, który jeszcze usiłuje rozbłysnąć.
           Wzrok Bunima jest słaby, więc musi go bardzo wysilać.
             – Bunimku – szepcze Miriam. – Świeca się wypaliła.
             On wzdryga się, jakby przywołała go z bardzo daleka. Nagle chwyta zapisane
           stronice i siada z nimi na skraju jej łóżka.
             – Chcesz posłuchać? Tylko kilka ostatnich linijek…
             – Idź, zapal nową świecę.
             Z zapaloną świecą siada na brzegu jej łóżka i czyta:
             „Jeszu z miasta Noceret, zapraszam Cię dziś i przywołuję. Przybądź, otwórz
           drzwi tego mieszkania i stań przede mną w całym swym ubóstwie, w swojej na-
           giej wielkości. Jakie przynosisz mi wieści? Czy przybywasz, aby mi powiedzieć,
           że Twoja krew, którą «przelaliśmy» – ja, i Miriam, i Blimele, i wszyscy inni tacy
           jak my – w końcu będzie przez nas spłacona aż do ostatniej kropli? – Czy raczej
           przychodzisz prosić nas o przebaczenie?
             Biedny, mały Jeszu, Jezusku lekkomyślny… Spójrz, co oni z Tobą zrobili. Spójrz,
           co Ty zrobiłeś z nimi… Grzeszniku! Wziąłeś czystą tęsknotę naszych proroków,
           kryształowe słowo wiary i podarowałeś je dzieciom. Tylko dzieci nie znają miłości,
           której źródłem jest ból. Bawili się świętym słowem, poniewierali je na piaskach
           niewiedzy i roztrzaskali na kawałki. O, Jeszu, czyż bowiem inne narody nie są jak
           dzieci, gdy porównać je do naszego, tak bardzo doświadczonego ludu? Najpierw
           powinni byli całym ciałem i duszą poznać gorzki smak tęsknoty za zbawieniem.
    542    A Ty co zrobiłeś? Chciałeś ich przytulić do ciepłego łona naszej wiary, przeska-
   539   540   541   542   543   544   545   546   547   548   549