Page 514 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 514

Marzyła o tym, że czuje na rękach swoje dziecko. Widziała je z taką wyrazis-
           tością, że nawet po przebudzeniu iluzja nie znikała od razu. Już przebudzona
           wciąż szeptała czułe słówka do swojej poduszki i tuliła się do niej, jakby była
           ciepłym ciałkiem.
             Nocą łatwiej było oddać się marzeniom – czy na jawie, czy we śnie. Trudniej
           było za dnia. Czasami przeszkadzał jej nagły hałas z ulicy, nieoczekiwane za-
           mieszanie, które dobiegało aż do jej pokoiku. Nieraz nawet cisza tak kłóciła się
           ze światłem dnia, że to nie pozwalało jej marzyć. Często w tej ciszy skrzypiały
           drzwi. Estera słyszała wówczas fragmenty zdań, niedokończone krzyki. Ich nie-
           dokończoność wierciła mózg, wdzierając się weń ostrymi znakami zapytania.
             Zwykła tak polegiwać w łóżku całą dobę, wtulając nos w kołdrę – i wchłaniając
           w siebie zapach własnego ciała. Aż głód dawał znać o sobie. Ściągał niepokój na
           zmęczone ciało i budził umysł błyskawicą ciekawości: Może coś się stało? Może
           Hersz jest już tu z powrotem? Może wojna się skończyła? Dopadało ją pragnienie
           zobaczenia ludzi, usłyszenia ich słów, wyskakiwała więc z łóżka, podbiegała boso
           do szafki, chwytała kawałek chleba i wgryzała się weń… – Już przy pierwszym
           kęsie dopadał ją mróz panujący w pokoju i apatia. – Dokąd chcesz lecieć? Co
           cię obchodzi świat? Hersza nie ma. Gdyby był, nie musiałabyś o niego pytać.
           I jeszcze ten chłód dookoła…
             Z kawałkiem chleba w ustach ponownie właziła do łóżka, otulała się kołdrą
           aż po głowę i schowana pod nią długo, długo przeżuwała jedzenie.
             Gorzej było, gdy chleba brakło i szafka była pusta. Wówczas nie mogła
           uleżeć w łóżku. Dopadał ją strach, obawa przed chwilą, kiedy głód stanie się
           niewyobrażalny, a ona nie będzie miała czym go zaspokoić. To stawiało ją na
           nogi. Wówczas chodziła na Bałuty, do wuja Chaima.
             Szła tam z niechęcią i ściśniętym sercem. Czuła odrazę do siebie, do włas-
           nego poczucia niższości i żal do wuja Chaima i jego rodziny. To szczęście, że
           ma odrobinę chleba dla siebie. Ale to niesprawiedliwe, że on ma chleb, a ona
           musi chodzić do niego po prośbie. Była zła na nich wszystkich – za serdecz-
           ność, z jaką ją przyjmują. Nie mogła znieść ich spojrzeń, niemych pytań, które
           wisiały w powietrzu. Nie mogła wytrzymać ich milczącego badania jej twarzy,
           ciała, całej wymizerowanej postaci. A najtrudniej było znosić miłość ciotki
           Rywki.
             Wtedy, tamtego dnia, kiedy Estera poszła do szpitala rozrywana bólem,
           samotna w godzinie przeznaczenia, nosiła w sercu pragnienie, aby ciotka była
           przy niej. Wówczas wydawało się jej, że jest dla niej jedynym oparciem na świe-
           cie, że już sam fakt posiadania ciotki nadaje życiu sens. Tęskniła do jej rąk,
           marzyła o przytuleniu się do jej twarzy i o możliwości szczerego wypłakania na
           jej ramieniu, uwolnieniu serca od bólu samotności, odosobnienia, zawieszenia
           w przestrzeni świata bez nici pokrewieństwa.
             Za to teraz – gdy ciotka i jej miłość były tak blisko, na wyciągnięcie ręki
    512    – nieznośnie jasno uświadomiła sobie, że nigdy nie będzie mogła otworzyć przed
   509   510   511   512   513   514   515   516   517   518   519