Page 517 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 517

prawdopodobnie nie poszły na marne. Doświadczenie utrwaliło w niej hart ducha,
             uczyniło ją bardziej zajadłą, upartą i zdecydowaną. Obudziło i przeobraziło to
             dawniejszą Esterę, jakby zahartował ją ogień cierpienia – więc już się go nie bała.
                Poza tym czuła, że pielęgnując swoją wiarę jest jeszcze bardziej związana
             z Herszem, że za każdym razem, kiedy ma w sobie zapał do działania, do oddania
             się ideałowi całą sobą, jak wówczas, gdy był u jej boku, oddaje się również jemu,
             nieobecnemu mężowi. Dlatego, kiedy przyszedł dzień, w którym była gotowa udać
             się w drogę do kraju swoich marzeń i szukać tam ukochanego, posłusznie, nawet
             z zachwytem dla piękna swojej ofiary, przyjęła rozkaz, aby zostać w mieście i po-
             móc w organizowaniu pracy, którą należy wykonać ze względu na braki kadrowe.
                Znowu odwiedziła wuja Chaima, ale tym razem nie poszła po torebkę z je-
             dzeniem. Poszła żądać zatrudnienia.
                W domu wuja Chaima ucieszono się jej nowym wyglądem, a i ona tym razem
             nie czuła do nich niechęci. Dopiero teraz rodzinne pokrewieństwo z ciotką i ku-
             zynkami stało się miłe. Dawny mur pomiędzy nimi znikł. Zapomniano o wszystkich
             pretensjach, dawne nieporozumienia znikły. W tym rodzinnym ciepełku wciąż
             jednak nie mogła ogrzewać się zbyt długo. Przyszła z interesem i o nim rozma-
             wiała z wujem. Obiecał, że również dla niej zdobędzie maszynę.
                Estera szykowała się do spędzenia pierwszego dnia w pracy. Wstała wcześ-
             nie, przygotowała sobie śniadanie – sprawnie i z przyjemnością, ubrała się
             z dobrym samopoczuciem człowieka, który jest pożyteczny. Otuliła się szalem
             z troskliwością, która już od dawna była jej obca, osłoniła uszy i wciągnęła na
             dłonie dwie pary rękawiczek. Zbiegła ze schodów, nucąc melodię – jak za daw-
             nych, dobrych czasów.
                Mróz przeniknął całe jej ciało, szczypał policzki, sypał w twarz kłującym
             śniegiem. Czuła się dobrze, miała nawet ochotę uśmiechać się kokieteryjnie do
             nielicznych przechodniów. Oczekiwanie pracy i możliwości zarobienia pieniędzy
             były niesamowicie przyjemne. W uradowanym sercu niosła światu pociechę.
             Myśląc o domu wuja Chaima, poczuła w sobie misję – musi wnieść świeży
             powiew w duszną i ciasną atmosferę jego życia, chociaż w sercach kuzynek
             wzniecić ogień, którym kiedyś nie potrafiła ich ogrzać. Teraz nastały inne czasy.
             Teraz miała doświadczenie i była taka odważna. A one, kuzynki, zapewne też
             się zmieniły. W tych czasach bezradności z pewnością czekają na światło wiary,
             której mogłyby się uchwycić i czerpać z niej nadzieję. Pomyślała także o swo-
             ich własnych towarzyszach. Już nie będzie tylko brać od nich, zaniesie pomoc
             również do ich domów. Widziała się wchodzącą do izb głodujących z torebkami
             jedzenia w rękach. Wyobrażała sobie wdzięczne twarze, świadectwa miłości dla
             niej – tak wiele miłości.
                Czerwony kościół na rogu Lutomierskiej, otoczony białym płotem, był coraz
             bliżej. Na wieżach pomiędzy krzywymi daszkami leżały kupki śniegu niczym kawałki
             waty. Ponad czubkami wież fruwały wrony – czarne, ruchliwe plamy na tle nieba.
             Estera rzuciła okiem na kościelny zegar. Było jeszcze dość wcześnie. Pierwszego   515
   512   513   514   515   516   517   518   519   520   521   522