Page 519 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 519
Tłum przy bramie rósł. Wiadomość dotarła już do najdalszych części miasta.
Na ulicy panował chaos. Zewsząd zbiegano się do domów krewnych, przyjaciół
i bliskich. Tłoczono się przed białymi kartkami na zamkniętych bramach, a mimo
to nie rozumiano, co tam jest napisane.
Na schodkach do piekarni Ślepego Henecha siedział mężczyzna o surowej,
pomarszczonej twarzy, wielkich, zapadniętych ramionach, ciele zastygłym w bez-
ruchu, niczym rzeźba wyciosana z kamienia. Estera przecisnęła się przez tłum,
podeszła do schodków i usiadła obok niego.
– Czy pan jest najstarszym synem Iciego Meira Stolarza? Jestem siostrzenicą
Chaima Pończosznika.
– Pamiętam panią – mruknął Isroel.
– Co się z nimi stało?
– Tyle wiem, co pani. – Nie spojrzał w jej kierunku. Jego wzrok był skierowany
na śmiertelnie bladego młodego mężczyznę, który stał na skraju chodnika otu-
lony staroświeckim płaszczem zimowym z futrzanym kołnierzem. Spod wielkich
okularów w ciemnych oprawkach płynęły strumienie łez, które po policzkach
spadały na futrzany kołnierz. Młodzieniec nie zasłaniał twarzy, nie zakrywał
oczu dłońmi. – Berkowicz, syn łęczyckiego magida – powiedział Isroel jakby do
siebie. – Mężczyzna, który nie wstydzi się płakać.
Estera poczuła dławienie w gardle. Nagły ból przeciął jej ciało. Teraz pojęła.
Mężczyzna o zapłakanej twarzy na skraju chodnika wiedział. Podwórka na Lu-
tomierskiej już nie ma. Mieszkanie wuja Chaima było snem.
– Jak pan myśli, co to może znaczyć? – Jej głos się załamał.
– Sam siebie o to pytam – teraz Isroel popatrzył na nią. Z jego oczu wyzierało
jej pytanie. Wstał. – Stało się – powiedział bardziej do siebie niż do niej. I zszedł
ze schodków. Dopchał się do bramy i nie wiadomo który już raz przyłożył oko
do szpary w deskach.
Estera również wstała. Coś ją dławiło w gardle i jakby pragnąc zrzucić z siebie
ciężar nie do zniesienia, ruszyła szybkim krokiem przez ulicę. Przepychała się
przez grupki ludzi zebranych przy każdej bramie, a mijając płaczących i rozma-
wiających ludzi, szła dalej. Nie chciała przywoływać obrazów z przeszłości,
a jednak pamięć uruchamiała wspomnienia. Znajome twarze pojawiały się w jej
wyobraźni, dopadały ją spoza zabitych bram. Tutaj mieszkała przyjaciółka, która
przychodziła do „ogrodu” bawić się pod drzewem wiśniowym, tam – towarzysz
z partii. Tutaj – kramarz, który sprzedawał ziarna dyni, tam – współpracownica
z fabryki. Wkrótce była z powrotem przed bramą wuja Chaima. Isroel, najstarszy
syn Iciego Meira Stolarza, też tkwił tu jeszcze. Stał oparty o bramę, obie ręce
w kieszeniach, oczy zwrócone na środek drogi, nieruchome, niewidzące. Ponownie
stanęła przed nim:
– Zostałam całkiem sama. – Również oparła się o bramę. – A pan? Ma pan
żonę?
Jego spojrzenie wróciło z daleka. 517