Page 512 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 512

w Związku Radzieckim. Flora była zbyt zmęczona, aby słuchać. Trzymając się
           jego rękawa, z zamkniętymi oczyma dawała mu się ciągnąć.
             Przybyli do miasteczka. „Zaremby Kościelne”  – głosił biały szyld oblepiony
                                                   39
           śniegiem. Tam czekali jeźdźcy na białych koniach. Wiele koni i wielu jeźdźców
           z wycelowaną bronią. Znów ich przegoniono. Nacierano na nich końmi, bito kol-
           bami po głowach, ponieważ tłum Żydów nie chciał słuchać. Niczym uprzykrzone
           muchy uciekinierzy opadli konie i jeźdźców, żebrząc litości.
             Tym razem Szolem zgubił Florę. Nie wiedział, jak i kiedy się to stało. Nagle
           zorientował się, że już się go nie trzyma. Chciał biec do przodu, ale koń naparł na
           niego. Puścił się do tyłu wraz z ludźmi, ale – bez Flory. Z daleka już widział tłum
           rozciągnięty wzdłuż linii kolejowej. Przyszło mu do głowy, że może Flora dotarła
           tu wcześniej i znajduje się między czekającymi. Wszedł w kłąb splątanych ciał
           i krzyczał nieswoim głosem: „Flora! Flora!” Zaczął szukać jej oblicza pomiędzy
           obcymi twarzami, przepychał się między paczkami, workami, ludzkimi członkami;
           upadł, po czym szybko się poderwał, wołając jej imię coraz bardziej ochrypłym
           głosem i z coraz większym przygnębieniem.
             Tłum przy pasie granicznym zbudził się z nocnego odrętwienia. Prostowano
           zesztywniałe członki. Owijano szmatami ciałka dzieci, chuchano na nie ciepłym
           oddechem, aby je ogrzać. Spekulowano, planowano, kłócono się i marzono na
           głos o ciepłym posiłku, który ogrzałby ciało. Gdzieniegdzie płakano. Czasami
           brzmiało to jak płacz chorego dziecka, czasami – jak krakanie wron, suchy płacz
           kobiet, których łzy zamarzły. Niekiedy brzmiało to jak ryk zwierzęcia – krótki,
           przerażający szloch mężczyzny, który już nie może patrzeć na cierpienia swojej
           rodziny i nie wie, co dalej robić – wlec się z powrotem do Niemców czy wciąż
           jeszcze czekać na cud?
             Flory nigdzie nie było. Szolem ciągle jeszcze kręcił się pomiędzy tłumem, szu-
           kał, rozglądał się. Już nie wołał jej imienia. Tak kręcąc się, ledwo mógł pojąć, że
           to prawda, a jej naprawdę nie ma obok niego. Jeszcze czuł obecność dziewczyny
           przy sobie, jakby tu była i tylko stała się niewidzialna. Zdezorientowany, niczym
           pies myśliwski chciał wyczuć jej ślad i coś mu podpowiadało, że ona z pewnością
           miała szczęście, że tam, w Zarembach Kościelnych, przedarła się. Nagle pojął,
           że jest sam, z dala od tłumu. Gdzieś z boku zauważył dwie postaci – czarne,
           pochylone. Może jedna z nich to Flora? Biegł bez tchu i zaraz się zatrzymał. Dwie
           postaci kopały w śniegu. Obok nich leżało nieruchome zawiniątko. To rodzice
           kopali grób dla dziecka. Puścił się biegiem. Stracił orientację, gdzie się znajduje.
           Był w lasku. Drzewa i śnieg – śnieg i drzewa. Błądził, ale nie przejmował się tym.
           Czuł obecność Flory gdzieś blisko, wdychał jej niewidzialny ślad z nadzieją, że
           tak błądząc, gdzieś ją może znajdzie, może przejdzie na drugą stronę…




    510    39   Do 22 czerwca 1941 r. Zaremby Kościelne znajdowały się w granicach ZSRR.
   507   508   509   510   511   512   513   514   515   516   517