Page 511 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 511
– Tu odpoczniemy – Szolem dotknął kawałka płótna. Natężając wszystkie
siły zaczął je wyciągać spod śniegu. Wkrótce było w jego rękach. Wyprostował je
i rozpoczął pracę, sprytnie wciskając brzegi pomiędzy druty i deski. Palce kłuły
go i piekły, nie chciały słuchać. Ale zrealizował swój zamiar. Wkrótce powstało
coś w rodzaju namiotu. Polecił Florze, aby weszła do środka. Ona chciała zdjąć
buty i wysypać śnieg. Nie pozwolił. Jeszcze gorzej będzie wciągnąć je z powrotem
na mokre skarpetki. A tak przynajmniej na razie jest ciepło w nogi od marszu.
Mokro i ciepło. Pot, który pojawił się na ich ciałach na skutek długiego marszu
przez pole, przyjemnie przyklejał ubrania do skóry. Siedzieli przyrośnięci jedno
do drugiego, do ziemi, do plandeki. Trzymał jej dłonie w swoich. Ona przytuliła
twarz do jego policzka. Wyglądali przez dziurkę w płótnie. Mieli wrażenie, że
kawałek białego księżyca nagle się oderwał i zaczął opuszczać w dół – do nich,
przyjmując dziwaczne kształty. Zamienił się w jeźdźca na białym koniu. Migotał
przed oczyma, galopując bezdźwięcznie niczym we śnie.
– To wolność… – szepnął Szolem.
Zasnęli.
Jeszcze śpiąc, Szolem poczuł, że coś nim buja w powietrzu. Otworzył oczy,
niemal je wybałuszył – po czym dał się huśtać w tę i z powrotem. Krzyk przy-
wrócił mu zmysły. Widział wszystko krzywo, dziwacznie – blisko i jakby na ukos.
Ziemia stanęła dęba. Krzycząca Flora ukazała mu się niemal do góry nogami.
I w tym momencie poczuł, że znajduje się… w pysku białego konia. Koń trzymał
go za kołnierz, huśtając nim w powietrzu. Jeździec powiedział coś spokojnie, po
bratersku, do konia i Szolem już leżał na śniegu. Serce zadrżało w nim z radości.
Zerwał się na równe nogi.
– Towariszcz! – wykrzyknął do jeźdźca i podniósł zwiniętą pieść w socjalis-
tycznym pozdrowieniu.
– Nazad! – padł rozkaz.
Flora stała obok Szolema. Już nie krzyczała, wraz z nim prosiła jeźdźca nie-
pewnym, zmęczonym głosem. Zdjęła zegarek, to samo zrobił Szolem. Ściągnęła
kolczyki z uszu, a Szolem otworzył portfel. Jeździec pochylił się z konia i wziął
wszystko, co mu podano. Potem wyprostował się i pociągnął za uzdę, koń zaś
ruszył powoli w kierunku Flory i Szolema, popychając ich i pędząc z powrotem,
jak pędzi się owce, które odeszły od stada.
– Nazad, nazad, nazad.
Tej samej nocy kilka grup Żydów postanowiło spróbować szczęścia. Wróciwszy
z powrotem na tę stronę torów, Flora i Szolem spotkali jedną z nich, do której
dołączyli. Chłopak postanowił sobie, że dzisiejszej nocy musi się przedrzeć – za
wszelką cenę przejdzie na rosyjską stronę.
Ponownie puszczono się wzdłuż torów kolejowych i zaczęto brodzić w śniegu.
Zaczynało świtać. Na wschodzie pojawił się bladozłoty pas światła. Nastawał
nowy dzień. Pięknie się zapowiadał. Serce Szolema znów było pełne nadziei.
Szeptał do ucha Flory gorące obietnice na temat innego życia, nowej przyszłości 509