Page 493 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 493
całe wielkie podwórko zamieniło się w statek dryfujący po wzburzonych wodach,
a sąsiedzi – jego pasażerowie – stali się jedną rodziną w obliczu tego samego
niebezpieczeństwa, więc zaprzestano wzajemnego zaglądania sobie w garnki.
I chociaż zbliżenie z bezbożnikami z podwórka nie było dla reb Chaima łatwe,
to jednak suterena Iciego Meira pozostawała jedynym miejscem, gdzie można
było usłyszeć prawdziwe nowiny, porozmawiać o polityce i otrzymać odrobinę
sensownej pociechy. Zatem gdy reb Chaimowi wydawało się, że serce mu pęknie
z bólu i smutku, pukał do drzwi stolarza.
Był tu mile widzianym gościem. Gospodarzom nie przyszło do głowy, aby
wypominać mu ten przedwojenny chłodny dystans. Reb Chaim nie był jedy-
ny. Tacy jak on byli wszyscy pobożni Żydzi. Odcinali się od sceptyków, a wszyst-
kie nieszczęścia zapisywali na ich konto. Podobnie było z wolnomyślicie-
lami. Szydzili z „pobożnisiów”, drażnili się z nimi i zarzucali im, że utrzymują naród
w ciemnocie. Jednak czymś bardziej niż naturalnym było, że w tych obłąkanych
czasach podział ten musiał zniknąć – chociaż w sercu każdy pozostał przy
swoim.
– Niech pan wejdzie, reb Chaimie. Dawno pana nie widzieliśmy – zapraszała
go Szejna Pesia, rzucając zadowolone spojrzenie w kierunku męża niczym matka,
która się cieszy, że do jej chorego dziecka przychodzą goście.
Icie Meir stał jak sparaliżowany. Nigdy by mu nie przyszło do głowy, by skojarzyć
reb Chaima Pończosznika z drogimi kamaszami, które przed chwilą paradowały
przed oknem. A jeszcze bardziej niezwykłe wydało mu się to, że gość, który cały
czas – latem i zimą – kręcił się ze swoimi paczkami skarpet odziany w cienki
chałat z kolorową chusteczką wokół szyi, nosił teraz elegancki płaszcz zimowy
z porządnym, wełnianym szalikiem. Nie mniej zdziwiło go, że jeszcze wczoraj
spotkał reb Chaima na podwórku przy pompie w zwyczajnym ubraniu, a tu nagle
przez jedną noc taka przemiana. Nawet piękna broda reb Chaima dopiero w tym
odzieniu ukazała całą swoją nobliwość. Iciemu Meirowi wydawało się, że nawet
twarz i cała postać sąsiada stały się od wczoraj pełniejsze i szersze. Stolarz
obawiał się, że reb Chaim może wyczytać z jego twarzy wszystkie myśli, które
przez ten krótki moment przemknęły mu przez głowę, więc żwawo rozpostarł
ramiona i ruszył w kierunku gościa.
– Gratulacje, sąsiedzie! – mimo woli wyrwał mu się okrzyk podziwu. – Wygląda
pan jak prawdziwy bogacz!
Reb Chaim zmieszał się i uśmiechając się z zażenowaniem, pogładził ręką
połę swojego płaszcza:
– Ma pan na myśli to ubranie? Nie jest nowe. Już od tygodni wisi u mnie –
westchnął. – Proszę mi uwierzyć, reb sąsiedzie, mnie takie rzeczy nie cieszą.
Dzieci do mnie przyszły i mówią: „Tato, masz nowe ubranie, załóż je. Chcesz, aby
przyszła rewizja i żeby ci je zabrali?” No, przecież pan wie. Dzisiaj dzieci mają
więcej do powiedzenia niż ojciec i matka. Stają się dorosłe, a my przyjmujemy
rolę dzieci. 491