Page 497 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 497
Icie Meir podszedł do chłopca, a reb Chaim zaraz za nim.
– Skąd wiesz, że zostało zniesione? Może to tylko plotka? – Icie Meir czuł,
że kamień spada mu z serca.
Chłopak dopadł talerza. Jego czarne, rozwichrzone włosy wraz z całą twarzą
schowały się w gorącej, parującej zupie. Pełne, pożądliwe usta czekały niecierpli-
wie na pospieszne palce trzymające łyżkę. Wkrótce talerz ponownie był lśniący
i pusty, a z jego głębi wynurzyła się rozgrzana twarz Szolema.
– Całe miasto o tym mówi. Rabin jeździ dorożką i ogłasza każdemu z osobna
dobrą nowinę. Mówią, że dzięki Rumkowskiemu wyrok został odwołany. Podobno
załatwił to z Niemcami. Zdaje się, nie ma dość pociągów, wagonów, środków.
Zresztą, czy to ważne? Byle tylko nigdzie nie wyjeżdżać.
– O, jeśli tak – uradowany reb Chaim owinął wokół szyi swój nowy, wełniany
szal – to ja już pójdę przekazać domownikom tę dobrą wiadomość.
Szolem odprowadził go wzrokiem do drzwi. Miał ochotę pobiec za nim i zapytać
o Esterę. W ostatnich miesiącach od czasu do czasu widywał ją wchodzącą do
bramy. Bardzo się zmieniła. Poza płomiennymi włosami niemal nie było w niej
śladu tej dziewczyny, którą tyle lat potajemnie kochał. Sprawiała wrażenie osoby
schorowanej i niedożywionej, a mimo to wyglądała w jakiś nowy sposób pocią-
gająco. Chciał o nią zapytać, ale nie wiedział dokładnie jak. Aby odegnać myśli
o rudowłosej pannie, zwrócił się do Szejny Pesi:
– Dlaczego jeszcze nie ma Flory?
– Twoja Flora nigdy się nie spieszy. – Szejna Pesia odpowiedziała niemal
przyjemnym głosem, bez wyrzutu.
Szolema to jednak zabolało.
– Już chyba czas, mamo, abyś się pogodziła z Florą. – Powiedziawszy to,
ponownie zbliżył się wygłodniały do kredensu. – Daj mi kawałek chleba.
Szejna Pesia zdecydowanie pokręciła głową:
– Nic z tego!
– Daj mu kawałek chleba – Icie Meir poparł syna. – Co jak co, ale dzisiaj
uczciwie na to zapracował, choćby przynosząc tę dobrą wiadomość.
Szejna Pesia wzruszyła ramionami i dalej żwawo pracowała przy cukierkach:
– Jak się umawiamy, że jemy chleb na obiad, to jemy na obiad.
Szolem nalał sobie jeszcze jeden talerz zupy. Dzisiaj był szczęśliwy dzień
i nie było sensu go psuć. Jedząc, sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej rolkę
papierowych pieniędzy. Wielkopańskim gestem rzucił je na stolik:
– Przelicz, tato!
Iciemu Meirowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Poślinił gruby palec
i zaczął skrupulatnie przeliczać pieniądze. Potem ponownie zwinął je i skierował
się ku „trumnie” – garderobie ze sklejki, w której trzymano odzież. Z jej czeluści
wydobył skarpetę, pomacał stopkę i wepchnął pieniądze zarobione przez Szolema.
W wyobraźni zaś widział już parę pięknych, lśniących kamaszy dla siebie, parę
butów z równymi obcasami dla Szejny Pesi, kolejną parę z całymi zelówkami dla 495