Page 486 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 486

Szybkimi, niekontrolowanymi krokami zaczął przemierzać pokój. Pętla zacis-
           kała się wokół jego gardła. Musiał się od niej uwolnić:
             – Nie na żółtą łatę! Do niej już dojrzała. Przecież widzisz! – Jego głos był za-
           chrypnięty. Słowa, które wydobywały się z jego gardła, również były ściśnięte, na
           wpół zduszone. – Dokądkolwiek pójdę, tam szyją. Siedzą i szyją żółte łaty. Szyją
           i milczą. Szyją, bo kazali. Pójdą, jeśli się im każe. Pochowają własnych rodziców,
           jeśli każą. – Nagle stanął przed nią: – Miriam – jęknął. – Redaktor Mazur nie żyje.
           – Wysunął dolną wargę i zrobił taki grymas jak Blimele, gdy zaczyna płakać. Zdjął
           okulary i zaraz je założył. – Zastrzelono go kilka godzin temu. Najpierw zmuszono
           go, aby sam wykopał sobie grób. Na swoim własnym podwórku… – Bunim opadł
           na łóżko. Ujął dłoń Miriam i zaczął ściskać, jakby chciał się w nią wbić: – Miriam,
           nie wiemy jeszcze, co nas czeka. – Mówił gorączkowo, niemal błagalnym tonem:
           – Uciekajmy stąd. To miasto będzie Judenrein. Przecież widzisz, że nie odwołują
           tych wszystkich opresyjnych rozporządzeń… Ratujmy się. Wstańmy jutro rano,
           spakujmy tę odrobinę rzeczy i wyjedźmy z miasta. To mieszkanie i tak już nie
           jest nasze. Mogą przyjść w każdym momencie i… Nikt się o nas nie zatroszczy.
           A może już wstaniesz z łóżka? Przygotujmy wszystko. Wszyscy znajomi szykują
           się do wyruszenia nazajutrz. Gdzie zostaniemy? Udusimy się. Proszę cię… – Pła-
           kała, czując, że łóżko się pod nią chwieje. Obawiając się, że spadnie, wczepiła
           się palcami w rękę Bunima. On dalej szeptał zamyślony, na wpół otumaniony
           troską: – Wiesz, co dzisiaj robiłem? Myłem podłogi u Wołyńców. A potem sko-
           czyłem do ojca. Patrzą tam na mnie, jakbym mógł im przynieść zbawienie. Co
           mogę powiedzieć tym moim dwojgu staruszkom? Wyszedłszy od nich, poszedłem
           do Friedego. Ten z kolei leży zanurzony w swoim świecie. Może powinniśmy mu
           zazdrościć?... W środku marniejący Friede, a na zewnątrz zawierucha… Gdy ze
           złamanym sercem wyszedłem stamtąd, spotkałem Gutmana, tego malarza,
           jak biegał szaleńczo po ulicy. Opowiedział mi o Mazurze. Chwilę tak staliśmy
           i patrzyliśmy na siebie, gdy nagle skądś nadchodzą hycle i już prowadzą nas do
           swoich baraków. Dopiero co nas zwolnili. Jutro mam iść do gminy, aby zapisać
           się do pracy. Ale… Nie chcę tego, Miriam, zrozum… – Jej dłoń przestała wbijać
           się w jego ramię, po czym słaba opadła na pościel.
             – Wiesz, ile mamy pieniędzy? – Zamknęła oczy i tak leżała. – Całe dwie marki
           w moim portfelu. Nie będziesz miał nawet na opłacenie wózka. Chcesz iść na
           nogach w taki mróz? A za co będziesz żył w innym miejscu? Tutaj jeszcze ktoś
           może czasem pomóc. A dziecko? Co będzie, jak się, nie daj Boże, przeziębi? Tu-
           taj na razie ma trochę ciepła, własne łóżeczko. Czy sądzisz, że Niemcy są tylko
           w Łodzi?... – Słyszał, jak pod zaciśniętymi wargami szczękają jej zęby. Drżała
           pod kołdrą. Ogarnęło ją dziwne, obce zimno. Skuliła się. Dziwaczne myśli zaczęły
           chodzić jej po głowie. Nie mogła sobie z nimi poradzić. Gdzieś poprzez to drżenie
           zaczęło się w niej rodzić pewne podejrzenie. Czy on, Bunim, żałuje, że ma żonę
           i dziecko, że nie jest wolny? Wiedziała, że to nieprawda, to tylko bezsensowna
    484    myśl jej rozgorączkowanego umysłu, ale myśl ta zabolała. Szczękając zębami,
   481   482   483   484   485   486   487   488   489   490   491