Page 481 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 481

i niepojętego, co czasami napełniało Miriam zdumieniem i kazało pytać, w jaki
             sposób coś tak nieznanego, tak innego mogło wyjść z jej własnego ciała. Nie
             chodziło o kolor włosów dziewczynki. Nie były one takie jak włosy Miriam – gładkie
             i ciemne, lecz jasnobrązowe, kręcone i cienkie. Nie chodziło o kolor jej oczu – nie
             brązowy jak matki, lecz jasny, niebieskoszary, z odwiecznym zdumieniem Bunima
             w głębi. Chodziło o coś, czego się nie widziało, lecz raczej wyczuwało. Wewnętrz-
             ne podobieństwo do Bunima. Jej nastroje były takie jak jego. Czy radość, czy
             smutek – od razu wybuch, burza, przesada. A przejście od jednego nastroju do
             drugiego – błyskawiczne. Między śmiechem a płaczem granica cienka jak włos.
             Jakby w śmiechu dziewczynki tkwiło już łzawe ziarno płaczu, a w łzie rozpaczy
             błyskała zapowiedź śmiechu. Nawet dźwięk obu czasami trudno było rozróżnić.
             Odmienność ta była jak cienka kreska, która oddziela ją, mamę, od tej, która
             wyszła z jej ciała – odrębnej istoty, a jednak wciąż z nią związanej.
                Miriam usłyszała bicie zegara. Wskazówki zbliżały się do godziny szpery.
             Śledziła ich wędrówkę, a z każdym ich niemal niedostrzegalnym ruchem coś
             się w niej wzdrygało.
                – Wszystkie dzieci będą miały takie gwiazdki, mamusiu? – upewniała się
             Blimele.
                – Tak, wszystkie dzieci.
                – I Stasio też?
                – Stasio? Nie, Stasio nie. Stasio jest polskim chłopcem.
                – A ja nie jestem polską dziewczynką?
                – Ty jesteś żydowską dziewczynką.
                Miriam podeszła do okna. Wsadziła głowę pod kołdrę zawieszoną na oknie
             i ciepłym oddechem wydmuchała dziurkę na zamarzniętej szybie. Blimele po-
             ciągnęła ją za sukienkę:
                – Czy dobrze jest być żydowską dziewczynką, mamusiu? Jak Stasio będzie
             robił wszystko, co mu mama każe, też będzie żydowskim dzieckiem jak ja? – za-
             winęła się w fartuch Miriam i zastygła, przyrośnięta do matki. Miriam wyjęła jej
             główkę spod fartucha. Coś musiało być w twarzy matki takiego, co rzuciło cień
             na błękitną szarość oczu dziewczynki. – Boli cię brzuszek, mamusiu?
                Miriam zaczęła chodzić po pokoju z rękoma założonymi na piersiach i twarzą
             zwróconą w stronę zegara. Blimele snuła się za nią jak mały, zagubiony cień.
             Pokój kołysał się w rytm tykania zegara, które nagle stało się dziwnie głośne.
             Aż wstrzymał je cichy, cienki szloch dziecka. Błękit oczu Blimele zwilgotniał
             i spłynął po policzkach różowym, gorącym lśnieniem. Z jej noska rozbłyskiwały
             mokre bańki, a z ust ciekła ślina.
                – Co się stało, Blimele? – Miriam przytuliła główkę dziecka do brzucha i przy-
             kryła rękoma. – Dlaczego płaczesz, głuptasku?
                – Boję się…
                – Czego, córeczko?
                – Starego niedźwiedzia… On zabrał tatusia do wora…                479
   476   477   478   479   480   481   482   483   484   485   486