Page 476 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 476

się do niego z pytaniem, kto tutaj mieszka, to zapewniamy panią, madame, że
           on już będzie wiedział, co odpowiedzieć. Odpowie: Tutaj mieszka brudna świ-
           nia, Żyd taki a taki, który wywołał wojnę i swoją psią juchą zaraził ludzką rasę.
           A teraz”… – znowu zabrali się za mnie, podtrzymując mnie w powietrzu niczym
           marionetkę: „Kto tu mieszka?” Nieswoimi ustami powtórzyłem dokładnie: „Tutaj
           mieszka brudna świnia, Żyd Rafael Mazur, który wywołał wojnę i swoją psią ju-
           chą zaraził ludzką rasę”. Myślicie, że na tym się skończyło? Jesteście w wielkim
           błędzie. To był jedynie początek, moi panowie. Dopiero teraz wzięli nas w obroty,
           każąc wynosić wszystko z domu. Wszystko – to znaczy to, co jeszcze zostało
           po wcześniejszej obławie. Ile razy biegaliśmy po schodach w dół i w górę, wie
           chyba tylko sam Pan Bóg na niebie. Jednak znoszenie ciężkich foteli było już
           ponad moje siły. Moja żona w swej naiwności zaczęła błagać „Herren Offizieren”,
           aby pozwolili jej pomóc mi przy noszeniu tych ciężarów. Rzecz jasna, pozwolili
           jej. Nawet więcej: wyjęli fotel z moich rąk i wcisnęli w jej nieporadne ramiona.
           Sądziłem, że załamie się pod jego ciężarem. Chyba jednak nie doceniałem sił
           mojej żony. Roztrzęsiona i zgarbiona, na zgiętych nogach, małymi kroczkami,
           pokonała schody aż do samego dołu. Gdy już była na dole, kazali jej wraz z fote-
           lem ponownie wejść na górę. Kiedy znalazła się na górze – wysłali ją ponownie
           na dół. Tak sobie spacerowała, walcząc z ciężarem, aż ugięły się pod nią nogi.
           Fotel wyślizgnął się jej z rąk i spadł z piętra na dół – a ona za nim. Leżała na dole,
           a ja nie wiedziałem, czy jeszcze żyje. Przeszedłem obok niej z jakimś meblem,
           jakby mnie to nie obchodziło. Zagrozili mi, że zastrzelą nas oboje, jeśli się do niej
           zbliżę. I tak opróżniłem całe mieszkanie, ładując rzeczy na ich auto. Na koniec
           polecili, abym przeprosił ich za zakłócenie im snu, po czym miło pożegnali mnie
           słowami „Auf Wiedersehen”. – Mazur ponownie złapał dwiema ciężkimi dłońmi
           klapy swojego płaszcza. Z jego ust wyrwało się westchnienie – straszne, ciężkie
           i pełne przygnębienia, niczym piorun spadając na obecnych, którzy natychmiast
           nisko opuścili głowy: – Tak, moi przyjaciele – udręczony kołysał się w transie. –
           „Wyszedł lew z gąszczy swojej, a tępiciel narodów wyciągnął, wyruszył z miejsca
           swojego, aby obrócić ziemię twą w pustkowie; miasta twoje zamienią się w zglisz-
           cza bez mieszkańca. Przeto przepaszcie się worami, zawodźcie i biadajcie, gdyż
           nie odwrócił się płonący gniew Wiekuistego od nas” .
                                                      8
             Bunim zadrżał. Głęboki, wewnętrzny głos niczym echo powtórzył w nim te
           słowa. Poczuł, że załamany Mazur, emanujący taką dziwną mocą mimo swojej
           rozpaczy, wykrzyczał wyrok, którego nie da się już zmienić. Teraz Bunim jasno
           zdał sobie sprawę, że wszystko skończone. Noc zamknęła się nad kulą ziemską,
           a nawet jeśli nie nad całą – to z pewnością nad ludem Izraela. Ale on nie mógł
           i nie chciał przyjąć tego wyroku. Wszystko w nim rozpaczliwie wołało o pomoc:
           szukało światła, iskry obietnicy – ucieczki. W tej czarnej rozpaczy zaczął kołysać


    474    8    Jeremiasz, Jr 4, 7–8.
   471   472   473   474   475   476   477   478   479   480   481