Page 480 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 480
go wita, przemawia do niego łagodnymi słowami. Nawet miała uśmiech gotowy
dla niego. Obmyła twarz, uczesała się i założyła na sukienkę czysty fartuch. Te-
raz z przyjemnością obejrzała się w lustrze. Jej twarz nie wyglądała już na taką
złą, chociaż głęboka zmarszczka na czole nie zniknęła i nie stała się cieńsza.
Postawiła na stole kolację dla Blimele i skierowała się ku drzwiom. Jasne świat-
ło z pokoju padło na próg, przepłaszając nieco ciemności z długiego przedpokoju.
– Blimele! – zawołała w mrok.
Drzwi się otworzyły, również spoza nich padła wiązka światła i oświetliła
brudne deski korytarza, ściany z wieloma drzwiami. W świetle pojawiła się Bli-
mele. Dreptała małymi kroczkami, zbliżając się do Miriam, padła w jej ramiona
i zaśmiała się.
– Mamusiu! – zacisnęła rączki wokół jej szyi i szepnęła z tajemniczym podnie-
ceniem: – Mamusiu, bądź mniejsza niż Blimele. – Znaczyło to, że wydarzyło się
coś ważnego. Miriam klęknęła. Blimele przytuliła usta do jej policzka. – Chcę ci
powiedzieć – mlasnęła języczkiem – chcę ci powiedzieć… U Mindy robią placki.
Nie do jedzenia, ale do zakładania. – Odetchnęła uradowana, po czym już na
jednym oddechu wystrzeliła: – Żółte placki na płaszcze! Dla dzieci i dla ich ro-
dziców też! – Miriam zaprowadziła ją do miski. Mała zaczęła bawić się mydłem,
ale jej myśl była gdzie indziej. – Mają szpice ze wszystkich stron – podniosła
oczy na Miriam. – Wyglądają jak gwiazda, a Minda mówi, że to się nazywa ży-
dowska gwiazda, ale według mnie to wygląda też jak kwiatek. Jedną naszywają
tu – pokazała mokrym palcem. – Widzisz, tu na sercu, a drugą z tyłu, na sercu.
– Podeszły do stołu. Blimele wgryzła się w kromkę chleba. Jej niebieskie oczy
zalśniły niepewnością.
– O czym myślisz, Blimele? – zapytała Miriam.
– Zastanawiam się – mała pokręciła główką – czy Minda ma wiele złotówek?
Muszę to wiedzieć, powiedz mi!
– Nie, niedużo.
Oczy małej zalśniły zachwytem:
– W takim razie to nie może dużo kosztować! – Odłożyła kromkę. – Ja też
chcę takie placuszki!
– Będziesz miała.
– Też takie piękne?
– Też takie piękne – Miriam ponownie wetknęła kromkę w jej rączkę. Nie
spuszczała wzroku z dziecka, gładziła spojrzeniami jej główkę, pulchną twarzycz-
kę, rozkoszowała się drobnymi, ostrymi ząbkami, które pożądliwie i wdzięcznie
wgryzały się w chleb. Jak bardzo ta mała była do niej podobna – budową ciała,
okrągłymi, pulchnymi policzkami, kształtem dłoni, krótkimi, miękkimi palcami!
W każdym jej ruchu tyle było podobieństwa. Nawet sposób, w jaki rozkoszowała
się jedzeniem, był taki sam jak Miriam, nawet zaśpiew jej słów. A jak bardzo
przypominała mamę Miriam, bawiąc się lalką Lili, którą dostała w prezencie
478 od „wujka” Friedego! A przecież było w tym dziecku coś obcego, odmiennego