Page 485 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 485
– Widzisz? Zobacz, tatusiu – wykrzyknęła. – Mój płaszczyk ma już żółtą łatę!
Chodź tutaj – pociągnęła go za rękaw. Ale on zamknął drzwi szafy, zaprowadził
ją do łóżeczka i zaczął rozbierać. Broniła się: – Nie chcę spać. Chcę przymierzyć
moje palto! – Ale nagle zaczęła ziewać i pocierać piąstkami oczy. Pochylił się nad
nią, a ona wycisnęła mu na twarzy mlaszczący pocałunek, po czym chwyciła za
rękę: – Jutro rano opowiesz mi bajkę?
– Nie jutro rano. Rano idę do pracy, Blimele.
Zmarszczyła czoło i zamrugała oczyma:
– Dokąd idziesz pracować?
– Do Niemców.
Przyciągnęła go bliżej do siebie:
– Znowu będziesz miał pieniążki, tatusiu? Oni są dobrzy, co? Minda mówi,
że to oni dali nam te gwiazdki.
Zagryzł wargi. Coś zaczęło się w nim burzyć, cisnąć do ust, aż nie mógł się
już powstrzymać:
– Oni są źli – wybuchnął – bo nas nie lubią.
– Mnie też nie?
– Ciebie też nie, ani mnie, ani twojej mamy, ani babci i dziadka, ani Mindy…
– słowa płynęły z jego ust, jakby całe napięcie minionego dnia szukało ujścia
w brutalnej szczerości wobec zaspanego dziecka.
– Za co? – oczka Blimele zalśniły niewinnością błękitu nieba.
– Bo jesteśmy Żydami.
– Ale przecież to dobrze być Żydem. – Jej piąstki zwinęły się, dolna warga
wysunęła się i wykrzywiła nad brodą, która zaczęła lekko drżeć – Niemcy są tacy
jak stary niedźwiedź?... Oj, tatusiu… – wypuściła z siebie długi, łagodny szloch.
– Dlaczego mnie tak straszysz? – Oparł się koło niej na łóżku i przysunął usta
do jej mokrego policzka. Zasnęła w jego ramionach.
Miriam stała przy piecu z rękami założonymi na piersiach i patrzyła na Bunima
chłodnym wzrokiem. Czekał, aż zacznie go pouczać. Niech na niego nakrzyczy,
niech się z nim kłóci, niech obrzuci go przekleństwami i złymi słowami. Chciał,
aby to zrobiła. Taki wybuch przyniósłby mu ulgę, dopomógł wyrzucić to, co w sobie
czuł. Dławiło go jej opanowane, zimne milczenie.
W końcu odeszła od pieca i zaczęła się rozbierać. Zaraz potem leżała w łóżku,
spoglądając na niego chłodno. Zbliżył się i wyzywająco stanął przed nią. Musiała
przerwać ciszę, krzyknąć, aby on sam mógł się wykrzyczeć. Warknął:
– Nie podoba ci się to, co mówiłem do dziecka?
– Nie, nie podoba mi się – ucięła krótko.
– Chcesz ją zamknąć w szklanej kuli? Myślisz, że ci się uda? – Już pod-
niósł głos w mrocznym oczekiwaniu na upragnioną możliwość zrzucenia z siebie
ciężaru.
Oczy Miriam zamknęły się.
– Jest jeszcze mała… – wyjąkała. 483