Page 459 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 459
serce mrożącą krew w żyłach trwogą. Mordechaj Chaim niepewnie spojrzał na
marmurowe wejście i nagle poczuł, jak bardzo jest chory. Aby przyjść do siebie,
zaczął kasłać, zasłaniając ręką usta i pół twarzy. W końcu opanował się, wypro-
stował i zajął miejsce na czele swoich towarzyszy.
Podeszli do umundurowanego kierowcy, który czyścił karoserię samochodu. Cha-
im Rumkowski zdjął kapelusz, nisko pochylił głowę i powiedział ochrypłym głosem:
– Herr Offizier, bitte, wir wollten zum Polizei-Präsidenten .
46
Zaciekawiony kierowca zlustrował delegację i wskazał brodą drzwi. Zanim
jeszcze zdołali do nich dojść, wyszedł im naprzeciw zielony mundur. Rumkowski
powtórzył prośbę. Po długim rozpytywaniu i wyjaśnieniach dopiero inżynier Fefer
poprawnym niemieckim i w krótkich słowach wyjaśnił, kim są i po co przyszli.
Żołnierz wskazał wejście i polecił iść na pierwsze piętro. Tam pozdrowił ich wach-
mistrz z karabinem, odsyłając do kolejnego karabinu. I tak, wędrując z piętra na
piętro, dotarli w końcu do poczekalni, w której Chaim Rumkowski teraz siedział,
oczekując na audiencję.
Wówczas czekali tylko pół godziny. Usłyszeli brzęk dzwonka, po czym pojawił
się mundur; gestem zielonego rękawa poprosił do środka – gestem tak uprzej-
mym, że nie mógł oznaczać niczego innego niż kpina.
Przy wielkim biurku przykrytym szkłem, w szerokim, skórzanym fotelu, siedział
sam prezydent policji Herr von Strafer. Nad jego głową wisiał na ścianie wielki
portret Führera w jednej z jego ulubionych póz: jedna ręka wsunięta pomiędzy
guziki zielonego munduru à la Napoleon, druga – zwinięta w pięść – oparta na
stole.
Rumkowski opuścił siwą głowę i kołysząc w ręku pomięty kapelusz, starał
się najdelikatniej jak można pokonać odległość pomiędzy drzwiami a zielonym
stołem. Nie musiał się starać. Podłoga była pokryta białym dywanem, a ściany
obite pluszem. Pan Rumkowski przestraszył się nawet, że jego krok jest aż tak
bezdźwięczny, więc zaniepokojony odwrócił głowę, żeby zobaczyć, czy jego to-
warzysze weszli razem z nim do pokoju.
SS-Brigadeführer von Strafer jeszcze przez długą chwilę zaglądał w swoje
papiery, jakby nie zauważył bezszelestnego nadejścia delegacji. Dopiero gdy
trzej mężczyźni stali już całkiem blisko jego biurka, podniósł głowę i spojrzał
w ich kierunku.
Chaim Rumkowski ujrzał parę małych, zielonych oczu, otoczonych jasnymi,
szczeciniastymi rzęsami. Gładko zaczesana czupryna o sztywnej, krótkiej grzywce
jasnych włosów otaczała małe, ściągnięte czoło. Kanciasto sterczały wąsy ponad
niewidocznymi wargami; wąsy à la Hitler, ale jasnego, wyblakłożółtego koloru
świńskiej szczeciny. Kości policzkowe, ostro wystające spod oczodołów, przecho-
dziły w policzki głęboko zapadnięte po obu stronach ust niczym na szkielecie.
46 Panie oficerze, proszę, chcielibyśmy do prezydenta policji. 457