Page 453 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 453

wszyscy członkowie rady, ale bądź co bądź to najlepsi Żydzi z miasta. Jeśli im
             mogła się przydarzyć taka rzecz, to jak przedstawiało się bezpieczeństwo jego
             samego – Przełożonego Starszeństwa Żydów? Oczywiście było to tylko pytanie
             retoryczne. On, Mordechaj Chaim Rumkowski, nie musiał się troszczyć o własne
             bezpieczeństwo. Gdyby tylko mógł się powstrzymać i nie nadstawiać dobrowolnie
             głowy w obronie swoich pokrzywdzonych braci, działałby nieco rozsądniej, nie
             tak impulsywnie, to na pewno byłoby lepsze dla niego. Tak czy siak wszystko
             wskazywało na to, że władza nie może się bez niego obejść. Herr von Strafer
             był z niego zadowolony, a on, Chaim Rumkowski, nie mógł nie wykorzystać tego
             zadowolenia prezydenta policji dla dobra swoich nieszczęsnych Żydów. On, Chaim
             Rumkowski, był tutaj, aby się za nimi wstawić. Tak chciała historia. To było jego
             przeznaczenie, więc postanowił porozmawiać z Herr von Straferem otwarcie.
             Albo – albo: jeśli chcą, żeby był porządek, to muszą respektować żydowskich
             reprezentantów. Jeśli nie, to on, Chaim Rumkowski, nie bierze odpowiedzialno-
             ści. Poprosi, aby uwolniono aresztowanych, a jeśli nie – tak, jeśli nie, to niech
             i jego zwolnią ze stanowiska. Takie postawi ultimatum. Herr von Strafer musi
             wypełnić żądanie zawarte w tej prośbie. Bezwarunkowo. Należy postawić granicę
             bezhołowiu. Już dzisiaj.
                Zaczął się niecierpliwie wiercić w fotelu. Nie był wytrwały. Taka była jego na-
             tura. Czekanie tutaj, w przedpokoju, było prawdziwą męczarnią. Jeszcze zanim tu
             wszedł, ogarnęło go pragnienie ucieczki. W powietrzu unosiła się nieprzyjemna
             atmosfera czystej, eleganckiej kostnicy. Każda para wielkich, zamkniętych drzwi
             wyglądała jak wieko trumny. Wyściełane skórą fotele pod wysokimi, zimnymi
             ścianami lśniły w szarym świetle, jakby siedziały na nich duchy. Ze wszystkich
             stron emanowały blaskiem ku niemu – ostatniej żywej duszy. A białe oblicze
             zegara – zjawy z dwoma wielkimi, czarnymi wąsami – pokazywało już piątą.
             Oznaczało to, że siedzi tu już około pięćdziesięciu minut, a wszystkie drzwi wciąż
             pozostają zamknięte. Drzwi, które chciał wreszcie przekroczyć; odstraszające
             drzwi. Rumkowski położył dłonie na głowie. Rana nie bolała już tak bardzo. Po-
             myślał, że powinien – nie zważając na groźby lekarza – zdjąć ten bandaż. Dość
             już się naparadował z białym sztrajmlem  na głowie. A może tak właśnie było
                                                40
             lepiej. Niech zobaczy to Herr von Strafer, niech to zobaczy, niech się zawstydzi
             i okaże szacunek.
                Mordechaj Chaim Rumkowski chciał się poderwać z fotela, podbiec i zapu-
             kać do drzwi von Strafera. Wciąż sobie wyobrażał, że tak właśnie robi. Siedział
             jednak dalej. Poręcze i oparcie fotela trzymały go w zamknięciu swoich brutal-
             nie cierpliwych ramion. Był tu stałym bywalcem. Fotel mógł już nosić jego imię,
             Mordechaja Chaima. Wydawało się, że lśniące siedziska pustych foteli dookoła



             40   Sztrajml – futrzana czapka, tzw. lisiura, noszona głównie przez chasydów z okazji szabatu; cza-
                sami będąca też symbolem zajmowania znaczącej pozycji wśród religijnych Żydów.  451
   448   449   450   451   452   453   454   455   456   457   458