Page 449 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 449
– Proszę dać mi spokój! – Samuel nie mógł znieść słów Mazura. – Zaślepia
pana nienawiść do niego i już pan nie widzi, jakim on jest człowiekiem. Człowie-
kiem, który nadstawia za nas głowę. Poszedł ratować Żydów z „Astorii”. Niech
mi pan powie: tak, czy nie? Pytam pana, ile brakowało, aby pobito go na śmierć
razem z tą setką mężczyzn? Gdyby prezydent policji nie przyszedł w porę, byłoby
już po Chaimie Rumkowskim. Czy w ogóle wie pan o tym?
– Tak, wiem. Ale czy to była świadoma odwaga, tego nie jestem pewien. Może
wmówił sobie, że jego – „najstarszego z Żydów” – posłuchają jak feldmarszał-
ka, że nie potraktują go jak psa ze stada. Ale ja, widzi pan, panie Cukerman,
nie należę do tych, którzy chcieliby pomniejszać czyjeś bohaterstwo. Poszedł,
wstawił się, został nieźle pobity? Wspaniały czyn, wielki czyn. Tak więc, czego
pan chce ode mnie?
– Nie wiem, dlaczego tak go pan nienawidzi.
– Nienawidzę? Broń Boże. Jak może mnie pan oskarżać o nienawiść do Żyda,
zwłaszcza w dzisiejszych czasach? Ale przerażają mnie ludzie, którzy nie liczą
się z niczyimi uczuciami.
– Ależ on jest uczuciowym człowiekiem.
Mazur przelotnie się uśmiechnął:
– Dobrze powiedziane. Uczuciowy człowiek, który nie liczy się z uczuciami
innych! Słyszy pan, co do pana mówię? On jest jak pies. Dopóki ma obrożę
na szyi, jest nieszkodliwy, a może nawet pożyteczny, ale gdy oswobodzi się go
z uwięzi, nigdy nie można być pewnym, kogo poliże, a kogo rozerwie na strzę-
py – machnął ręką. – Ech, powinniśmy porozmawiać o czymś ciekawszym. Co
robić?
– Co robić? – Samuel powtórzył niczym echo.
Mazur przerwał nerwowe pocieranie plecami o kafle pieca:
– Albo się ukryć, albo wyjechać z miasta. Ja bym się stąd ulotnił. Mam już
tego powyżej uszu. Tak czy siak dom już splądrowany. Strach kręcić się po
ulicach. Dopóki myślałem… Rozumie pan, wcześniej nie mogłem. Jak pan to
nazwie? Poczuciem obowiązku? Niech będzie poczucie obowiązku. Wydawało
mi się, że… Kto jak kto, ale ja nie mogłem. Ale teraz widzę, że przecież nic nie
można zrobić, a żyć się chce. Chce się, panie Cukerman. Tak to jest. Człowiek
jest stary, męczy się, ale ta głupia odrobina życia szuka wszelkich sposobów, aby
przetrwać. Nie chce słyszeć o moralności, o obowiązku, o długu wobec innych.
Chciałoby się ujrzeć na własne oczy, jak przychodzi na Niemców czarny koniec.
Ale nawet nie to jest najważniejsze. Chce się żyć dla samego życia. Gdybym miał
poczucie, że tym moim męczeniem się mogę choć odrobinę ulżyć ogółowi, to
być może znalazłbym w sobie siłę, aby zakrzyczeć instynkt. Ale tak… Ech, panie
Cukerman – westchnął głęboko. – Nie jestem w stanie wydobyć z siebie nawet
słowa pociechy.
Redaktor Mazur, który nigdy nie był wysoki i postawny, ale czasami sposobem
chodzenia i zachowaniem, dumnie zadartą głową o szczerym, mądrym uśmiechu 447