Page 450 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 450

i wysokim, szerokim czole robił wrażenie potężnej figury. Teraz wyglądał, jakby się
           skurczył przygnieciony ciężarem. Tylko w spojrzeniu pozostało coś z niegdysiej-
           szego Mazura. Spojrzeniu człowieka nie przekornego, nie dumnego i upartego,
           lecz wiedzącego; takiego, który wejrzał w zakryte karty i wyczytał przyszłość.
           I smutek tej wiedzy bił spod jego bezrzęsych, podkrążonych ze zmęczenia powiek
           z siłą tak wielkiego zwątpienia, że Samuel poczuł, jak spojrzenie Mazura usuwa
           mu grunt spod nóg.
             – Może wstaniemy i pójdziemy do starego? – wydusił z siebie Samuel. – Sy-
           tuacja by się wyjaśniła. Dowiemy się chociaż, co się stało z ludźmi.
             – Mogę panu powiedzieć, co się stało z ludźmi. Już ich pan nigdy nie zobaczy.
             – To co mamy robić?
             – Może nie powinien pan, panie Cukerman, nic robić. Po pierwsze, ma pan
           glejt i ochronę lipskich oficerów. Po drugie, w najgorszym wypadku może stary
           ujmie się za panem. Potrzebuje ludzi, którzy patrzą na niego jak na proroka. –
           W tym momencie szyderczy grymas wykrzywił twarz redaktora. – Ale niech mnie
           pan posłucha, niech pan zrozumie, że nie powinien liczyć na jego pomoc. Proszę
           powiedzieć, nigdy pan nie myślał o ucieczce przez granicę, do czerwonych?
             Samuel uśmiechnął się gorzko:
             – Tam byłbym bezpieczny? Zapomina pan, że jestem byłym krwiopijcą…
           kapitalistą?
             – Ale tutaj niebezpieczeństwo jest przecież większe, nawet dla pana. Tak,
           trzeba będzie stąd uciekać. Łódź będzie judenrein. Nie tylko Łódź. Wszystkie
           tereny, które zostały włączone do Trzeciej Rzeszy. – Przerwał. Zaczął rysować
           palcem po lśniącym kaflu pieca. Samuel przemierzał pokój wielkimi krokami.
           Długo milczeli, aż Mazur znowu podjął wątek: – Mówię… ot, mówię. Uciekać.
           Rozumiem pana bardzo dobrze. Sądzi pan, że… nie wiem… będę pana naciskał
           do ostatniej minuty, a sam się stąd nie ruszę? Istnieją takie przeklęte dusze jak
           ja i pan, które tak są przywiązane do rodzinnego błota, tak w nim zanurzone, że
           najgorsza prawda ich stąd nie wyrwie…
             Jednym skokiem Samuel znalazł się obok niego:
             – Niech pan posłucha! – złapał Mazura za klapy. – Możemy się tutaj ukryć!
           Na przykład na strychu. Cały dzień przebywalibyśmy na dole. Ktoś stałby przy
           oknie. Przez okno można stąd zobaczyć spory kawałek ulicy, a w razie czego
           pobiegniemy na górę, wciągniemy drabinę i gotowe. Poza tym… – poczuł na-
           dzieję – poza tym może Niemcom wystarczy to, co zrabowali za pierwszym
           razem.
             Mazur machnął ręką:
             – Jeśli oni już coś robią, to dokładnie.
             Samuel nie chciał się poddać:
             – Przede wszystkim niech pan odetchnie. Spędźmy razem kilka godzin, dobę.
           Głowy ostygną. Zdobędziemy więcej informacji. Pańska żona tutaj odżyje, a i pan
    448    również poczuje się lepiej.
   445   446   447   448   449   450   451   452   453   454   455