Page 451 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 451

Samuel wiedział, że myśli przede wszystkim o sobie. Tak, on poczuł-
             by się lepiej, mając Mazura obok siebie. W istocie było coś nie do zniesie-
             nia we wzroku Mazura, coś niezwykle bolesnego – a jednak był dla niego
             oparciem. Samuel położył swoje duże dłonie na zapadłych ramionach reda-
             ktora:
                – Proszę nie być takim pesymistą – powiedział niemal błagalnym tonem.
                Mazur nie dał się prosić. Jego twarz stała się jeszcze bardziej ponura.
                – Kto mówi, że jestem pesymistą? Jestem egoistą. – Zadrżał, jakby chciał
             się uwolnić od ciężaru rąk Samuela. – Wiem, że przyjdzie na nich marny koniec,
             że Żydzi ich przeżyją i jeszcze zatańczą na ich grobach, ale dla mnie i dla wielu
             takich jak ja nie przewiduję niczego dobrego. – Zapiął marynarkę, po czym od-
             sunął się od pieca. – Znaczy się, trzeba iść.
                Samuel zastąpił mu drogę.
                – Jesteśmy umówieni?
                Mazur podniósł ku niemu głowę. Łagodny smutek zajaśniał na jego twarzy:
                – Kiedy mamy się pojawić?
                – Nawet w tej chwili! – Samuel chwycił dłoń Mazura i mocno ją uścisnął.
             – Jestem rad, naprawdę, taki jestem rad.
                Na odgłos ich kroków na schodach wszyscy domownicy pojawili się znowu,
             tym razem wyłaniając się nie z kuchni, lecz z gabinetu Samuela, gdzie mieli
             siedzibę Hagerowie.
                – A teraz musi pan zajść, aby się czegoś napić! – zawołała Matylda w kierunku
             Mazura. Dziewczynki wybiegły mu naprzeciw i uwiesiły mu się na ramionach,
             ciągnąc do gabinetu.
                – Tutaj jest miejsce naszego popołudniowego plotkowania – Dziunia zapre-
             zentowała mu pokój.
                Gabinet Samuela bardzo się zmienił. Biurko dosunięto do ściany. Leżała na
             nim biała cerata, w tej chwili bogato zastawiona talerzykami i szklankami, z du-
             żego dzbanka bił zapach cienkiej herbaty. Pod ścianą stała kozetka Samuela,
             obok niej wielkie łóżko, które sąsiadowało w kącie z drugim łóżkiem. A wszyscy
             przecież, jakby nie było, gromadzili się właśnie tutaj, zajmując miejsca na kozetce
             i łóżkach.
                – Tylko na minutkę – Mazur się rozsiadł i podniósł szklankę gorącej herbaty
             do ust. Pierwszy łyk przywołał go do rzeczywistości. Zlustrował pokój, ludzi wokół
             siebie, każdego ze szklanką herbaty w dłoni. Talerzyk z ciastkami upieczonymi
             przez kucharkę Rejzl wędrował z rąk do rąk. Łagodny smutek znowu przemknął
             przez jego twarz. – Co u pana słychać, profesorze?
                Profesor Hager, połykając herbatę z głośnym, pełnym rozkoszy westchnieniem,
             wytarł gorące krople spływające mu z ust na brodę:
                – Moja żona sądzi, że na wątrobie już nic mi nie leży, ale teraz mam do
             czynienia z żółcią…
                Domownicy roześmiali się. Hagerowa nie zauważyła, że śmieją się z niej.   449
   446   447   448   449   450   451   452   453   454   455   456