Page 422 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 422
Mojsze wyciągnął swoje rosłe ciało. Ponownie strzelił palcami. Stał między
łóżkami z oczyma zwróconymi ku podłodze:
– Gorzej niż jest przecież nie będzie. I mogę się z tobą założyć, że zimą się
stąd wyniosą … – zwrócił się do Blumci – Wyłaź… Dzieci muszą za chwilę iść
do szkoły. – Raz i drugi potrząsnął ramieniem Szlamka, po czym wyprostował
się. – Nie przejmowałbym się tak tym wszystkim. Ale wy przy każdej drobnostce
zaraz się załamujecie, oto masz Rachelę, bohaterkę, wojowniczkę. Jak jej coś
nie pójdzie, zaraz jęczy…
Rachela naprawdę użalała się nad sobą. Teraz cała trójka stała wokół niej,
nie dając jej spokoju, dopóki nie opowiedziała, co się stało. Mówiła, przerywała,
wycierała twarz ręką, rozmazując po niej błoto razem ze łzami.
– No, i co na to powiesz? – Blumcia spojrzała na męża.
– Co mam powiedzieć? – w głosie Mojszego najwyraźniej pobrzmiewała
bezradność. – Polacy to ciemne stado. Los otworzy im oczy. Nadejdzie czas,
gdy spalą się ze wstydu...
– Nie mogę na nich patrzeć! – Blumcia rzuciła gniewnie głową. – Niemiec
chociaż otwarcie mówi, kim jest, ale oni to banda fałszywych, uległych kotów…
– Cicho, cicho… Nie przesadzaj – Mojsze podniósł dłoń, jakby chcąc nią
zatrzymać potok jej słów.
Ale Blumcia już krzyczała:
– Innymi słowy, dajesz mi lekcję klasowej moralności? Wybaczam ci! Sądzisz,
że Jankowa jest jedna? Kochana, słodziutka Jankowa, nieustannie całująca po
rękach? Oni wszyscy są tacy, jak ja ich nienawidzę. I wcale się tego nie wstydzę!
Mało tego, wiesz? – grożąc, podniosła palec w kierunku męża. – Życzę im z ca-
łego serca, aby się Polska nie odrodziła, aby nigdy nie mieli swojego kraju. Tak,
tego im życzę, bo nie są godni…
– I masz ci dyskusję na pusty żołądek! – ziewając, powiedział Szlamek. – Na
koniec jeszcze się dzisiaj spóźnimy.
Blumcia podwinęła sukienkę Racheli i obejrzała czarne plamy na jej ciele.
Poszła zmoczyć ręcznik, ale Rachela nie pozwoliła się nim dotknąć.
– Robi się późno – powiedziała. – Tata ma rację, za bardzo się ze sobą pieszczę.
Wkrótce cała czwórka siedziała przy stole i jadła kapuśniak. Ciepłe jedzenie
ukoiło nastroje. Atmosfera zrobiła się lżejsza. Odległy blask przeszłości zalśnił
w pokoju. Rachela ze Szlamkiem szykowali się do szkoły.
Nie weszli razem do gmachu. Rachela poszła spotkać się z Dawidem. Na
ulicy było całkiem pusto. Chleb z piekarni już rozdzielono, a jej drzwi zamknięto
sztabami. Gdzieś w głębi ulicy stała jeszcze ciężarówka, na którą ładowano
meble. Rachela była zmęczona, niewyspana, a rana na plecach dawała o sobie
znać przy każdym ruchu. Było jej zimno. Zaczął padać gęsty, mokry śnieg, roz-
bielając bruk. Postawiła kołnierz pobrudzonego szkolnego płaszcza, mocniej
zaciągnęła pasek, przesunęła rączkę teczki przez ramię i włożyła ręce do kie-
420 szeni.