Page 401 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 401
– Co się stało?
– Na dole łapią do pracy – dyrektorka wyjaśniła szybko i skierowała się do
pokoju nauczycielskiego. Stara nauczycielka została na środku pustego kory-
tarza. Martwa cisza zaległa pomiędzy drzwiami prowadzącymi do klas, jakby
szkoła nagle opustoszała. Jedynie z podwórka wyraźnie dobiegały grube, obce
okrzyki i wrzaski. W drzwiach pokoju nauczycielskiego znów pojawiła się pani
Fajner. Pobiegła w kierunku toalet z wielkim kluczem w ręku. Za nią podążali
w długim szeregu nauczyciele – mężczyźni. Jednego po drugim wpuszczała do
toalety, po czym zamknęła za nimi drzwi. Nauczycielki rozbiegły się we wszystkich
kierunkach do swoich klas.
Panna Diamant weszła do klasy. Chłopcy i dziewczyny okupowali okna.
Podeszła drobnym kroczkiem do pierwszych ławek, które pozostawały puste,
zatrzymała się przed nimi zdenerwowana, po czym wyszeptała:
– Zaczynamy lekcję.
Nikt jej nie zauważył, nawet nie spojrzeli w jej kierunku. Zbliżyła się więc
powoli do uczniów. Z boku ujrzała, że Rachela Ejbuszyc przykleja nos do szyby.
Zaczęła się przepychać ku oknu, w jej stronę. Uczniowie odsunęli się na bok,
przepuszczając ją do szyby. Chciała położyć rękę na ramieniu Racheli, ale nie
mogła. Bardzo się jej wstydziła, choć nie wiedziała dlaczego. Poprawiła okulary
i kościstą ręką wytarła odrobinę zabłąkanego kurzu. Jak przez mgłę ujrzała, że
na dole przed bramą stoi wielka ciężarówka wypełniona tłumem przerażonych
chłopców. Nad rozwichrzonymi czuprynami górowała szpiczasta bródka – to był
profesor Hager. Nauczycielce Diamant zrobiło się zimno. Zadrżała, jakby wiatr
z ulicy powiał w jej kierunku. Widziała, jak chłopcy w ciężarówce na dole stawiają
kołnierze marynarek. Wszyscy cisnęli się do okienek, dawali znaki rękoma, coś
krzyczeli. Chcieli, aby poinformowano ich rodziny. Zauważyła chłopaka Racheli.
Jego jeżyk sterczał ostro w górę. Również i on wymachiwał ręką. W tym momencie
samochód zawarczał i już go nie było.
Nauczycielka nie mogła opanować drżenia. Wykrzyknęła jednak ze wszyst-
kich sił:
– Lekcja się zaczyna!
W tym okrzyku wyraźnie było słychać szczękanie jej zębów. Położyła dłonie
na ramionach dwóch chłopców.
– Chodźcie, dzieci!
Nagle zauważyła Bellę Cukerman. Dziewczyna nadchodziła od strony drzwi,
przeciskając się przez rzędy pustych ławek. W rękach niosła płaszcz nauczycielki:
– Zobaczyłam, że jest pani zimno, panno Diamant – wyszeptała Bella.
Panna Diamant chciała jej coś powiedzieć, ale nie mogła. Wzięła od niej
płaszcz i otuliła się nim, zawijając szyję w liliowy szalik. Podreptała na swoje
miejsce pomiędzy pierwszymi ławkami. Młodzież w milczeniu odchodziła od
okien, zajmując wolne miejsca. W klasie zrobiło się niemal pusto. Już nikt nie
musiał opierać się o ścianę. 399