Page 398 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 398

na scenie, tak codzienne życie było dla niej tylko przygotowaniem do jej życia
           prawdziwego – właśnie tu.
             Przemawiając tak poczuła tego dnia swoją własną nieprzemijalność. Czas
           nie miał na nią żadnego wpływu. Stoi tak od wielu lat w tej swojej ciemnej sukni,
           przystrojona liliowym szalem. Siwe włosy zaczesane wciąż w ten sam sposób,
           oczy – tak samo zapatrzone w dziecięce twarze i w przestrzeń ponad nimi. Ten
           sam czysty dźwięk jej cienkiego, dźwięcznego głosu i ona sama, nic a nic nie
           zmieniona, na swoim stanowisku. Włosy nie staną się już bardziej siwe, ramio-
           na nie pochylą się niżej, twarzy nie pokryje więcej zmarszczek, a jej oczy nie
           zaczerwienią się bardziej.
             Wsłuchiwała się w jednostajny szum. Był muzyką dla jej uszu. Tym razem
           jednak była to melodia, z którą nie w pełni współgrała. Pomiędzy nią a uczniami
           stanęła niewidoczna, szklana ściana, przez którą nie można się przebić. Zda-
           wało się, że wszyscy byli zasłuchani, a nawet porwani jej słowami, pracowicie
           notowali ołówkami w zeszytach i notatnikach, a jednak coś jej przeszkadzało,
           coś, co tylko ona mogła uchwycić w ciszy swoim czułym uchem. Przeszkodę tę
           należało usunąć jak najszybciej, ponieważ panna Diamant wiedziała, że tak nie
           jest dobrze i będzie jej ciężko jakby coś wstrzymywało jej oddech. Gotowa była
           przebić się przez niewidzialną ścianę i dotrzeć do serc tych dzieci. Podjęła walkę
           z całą odwagą, na jaką było ją stać.
             Chciała, aby ulica i rzeczywistość stały się dla nich nieważne, tak jak dla niej.
           Pragnęła, aby uchwycili się – tak jak ona – wiecznych, nieprzemijających wartości.
           Oczywiście wiedziała, co się z nimi dzieje. Wiedziała, co dzieje się w ich domach,
           co dzieje się w mieście. Tutaj jednak ich niepokój powinien mieć swój kres. Dziś
           zaczynał się nowy rok szkolny, pierwsza lekcja literatury. Jej plan zakładał, aby
           rozpocząć od Szekspira, ponieważ przy jego pomocy chciała dodać im siły do
           zmierzenia się z tym, co na zewnątrz – siły, którą czuła w sobie. Mówiła o Kali-
           banie i Prosperze. Ożywiła w sobie zapał i upór dawno zapomnianych czasów.
           Recytowała rozmowę Prospera z Arielem.
             Przebiegła wzrokiem kartki książki. Wyraz twarzy uczniów świadczył o tym,
           że jeszcze niczego nie osiągnęła. Od czasu do czasu jej głos drżał i opadał do
           bezradnego szeptu. Ale to były rzadkie chwile. Zaraz podnosiła go i wzmacniała
           na nowo. Nie poddawała się. Zaczęła opowiadać o Mirandzie i Ferdynandzie.
           Mówiła długo, tłumaczyła, cytowała – i oto zauważyła, że przez salę przemknę-
           ło jakieś światło. Głowy podniosły się znad papierów. Oczy zaczęły ukradkiem
           wędrować ponad ławkami. Barwne sukienki i bluzki dziewcząt stały się jeszcze
           bardziej kolorowe. Czupryny chłopców nastroszyły się. Pod ścianą jakaś odważna
           para uśmiechnęła się do siebie. Z czyjejś ławki, niby przypadkiem, spadł ołówek.
           Pochyliły się nad nim jakieś chłopięce plecy i oto dwie twarze oblał rumieniec.
             I nagle mur zniknął jakby sam z siebie. Panna Diamant była tak zdziwiona tą
           nieoczekiwaną zmianą, że książka w jej rękach lekko zadrżała. Przysunęła się
    396    do pierwszej ławki i oparła o nią:
   393   394   395   396   397   398   399   400   401   402   403