Page 397 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 397
kowie. Godziny mijały. Panna Diamant patrzyła na niego wciąż tym samym cie-
kawym, przenikliwym wzrokiem. Ani na chwilę nie zamknęła oczu. Zapomniała,
że o tak późnej porze nocnej zazwyczaj już od dawna śpi.
Była już późna godzina, gdy – w samym środku opowiadania – Samuel
zobaczył przed sobą starą, obcą kobietę, a także ujrzał, jakby z dystansu,
siebie samego. Strumień słów zatrzymał się. Zawstydzony, wydusił z siebie
konwencjonalną formułę. Już trzeźwy zaprowadził starą pannę do pokoju goś-
cinnego.
*
W budynku gimnazjum Jaszuńskiej panowała cisza. Korytarze były puste. Na
wieszakach wzdłuż ścian piętrzyły się stosy płaszczy, szalików i czapek. Wielki
zegar ścienny w głębi głównego holu rytmicznie i monotonnie wystukiwał minuty,
włączając w swój rytm również cichy szum dobiegający zza zamkniętych drzwi
poszczególnych sal. W klasach trwała praca. Żydowscy uczniowie ze wszystkich
łódzkich gimnazjów, którzy chcieli kontynuować naukę, zostali zebrani w tym
jedynym, ciasnym budynku szkolnym.
W wielkiej sali gimnastycznej siedzieli uczniowie ostatnich dwóch klas – licealiści.
Na zsuniętych ławkach, ramię w ramię, pracowali razem chłopcy i dziewczęta.
Dookoła przy ścianach stali ci, dla których zabrakło miejsc siedzących. Zeszyty
były otwarte, kartki papieru rozłożone na czarnych pulpitach. Notowano. Sto-
jący pod ścianami pisali w zeszytach trzymanych na kolanach lub na plecach
sąsiada czy też po prostu oparłszy łokcie o ścianę, przytrzymywali kartki, aby
nie spadły na podłogę.
Powietrze w sali, zagęszczone oddechem setki ciasno stłoczonych ciał,
stało się ciężkie i rozgrzane. Szyby były zaparowane, mokre i pełne zacieków.
Wyglądało to tak, jakby na dworze padało. Ciche skrzypienie biegło od ławki do
ławki, a ponad nim rozbrzmiewał perlisty, miękki głos nauczycielki, która – nie-
wielka i otulona ogromnym, liliowym szalem – stała z przodu. Ci, którzy siedzieli
w ostatnich rzędach, nie widzieli jej. Od czasu do czasu ktoś wstawał, aby rzucić
na nią okiem, niektórzy nawet stali chwilę, aby wyprostować plecy, po czym zaraz
wracali do notowania.
Panna Diamat mówiła o Szekspirze. Jej błękitne, zamglone, szeroko otwarte
oczy wędrowały od ławki do ławki, od twarzy do twarzy. Czytała i jednocześnie wsłu-
chiwała się w szelest ołówków, który niósł się ponad salą i towarzyszył jej słowom.
Tęskniła za jednostajnym szumem sali lekcyjnej! Dla niej była to najbardziej
podniosła muzyka, którą nauczyła się rozumieć przez tyle lat swojej praktyki. Tak,
tylko pomiędzy czarnymi ławkami, na których leżały zeszyty i książki, w świetle
projektora dziecięcych oczu, żyła naprawdę. I jak dla aktorki, ożywającej tylko 395