Page 394 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 394
szych czasach – powiedziała sobie – ludzie robią wiele rzeczy, których normalnie
nie wypada, a jednak – jak się okazuje – teraz można je czynić.
Na ulicy było wilgotno. Wiatr popychał jej ciało. Otuliła twarz wielkim, lilio-
wym szalikiem i pospieszyła naprzód, nie czując zmęczenia w członkach – ani
zmęczenia, ani braku sił. Nad parkanem wokół parku Staszica, wzdłuż którego
teraz szła, szumiały rozwiane, nagie drzewa. Pomiędzy nimi hulały rozpuszczone
wiatry, a z gałęzi spadały na jej czoło wilgotne krople – zimne jak lód i kłujące.
Dom Cukermanów, który wyłonił się z ciemności, przedstawiał się w jej oczach
okazale i pięknie. W mglistej ciemności jasne mury, wilgotne i lśniące, wyglądały
jak zbudowane z rzadkiego, drogiego kamienia. Zza mokrych szyb widmowo
i delikatnie prześwitywały szlachetne, tiulowe firany. W oknach nie było światła.
Tylko w jednym, na dole, dostrzegła przez zaciemnienie przytłumiony, ciepły
blask. Zadzwoniła do drzwi.
Minęła dłuższa chwila, nim usłyszała kroki z tamtej strony. Nie od razu
otworzono. Słysząc pytanie: „Kto tam?”, starała się dostatecznie głośno podać
swoje nazwisko. W końcu drzwi się uchyliły i zza łańcucha ukazał się kawałek
czyjejś twarzy.
– Państwo Cukermanowie? – wyjąkała.
Przed nią stał Samuel Cukerman. Był w samej koszuli. Niedbale zawiązany
krawat zwisał na jego piersi. Mężczyzna trzymał w ręku mały kieliszek i zapa-
lone cygaro. Miał podwinięte rękawy koszuli. Z potarganymi włosami ledwo
przypominał eleganckiego, wielkiego pana Cukermana, którego znała jako ojca
swojej uczennicy.
– Kogo pani szuka, madame? – zapytał uprzejmie i ściągnął brwi, jakby
pragnąc sobie przypomnieć, skąd zna jej twarz.
– Chciałam zobaczyć pańską córkę Bellę – z trudem wydusiła z siebie słowa.
Jego twarz wyrażała wielkie zdumienie:
– Bellę? A… kim pani jest? – pochylił się ku niej, nadstawiając uszu, jakby był
przygłuchy i nie chciał uronić ani słowa z tego, co powie. Wokół siebie poczuła
zapach wódki.
– Jestem panna Diamant, nauczycielka Belli.
Wyprostował się i wciągnął ją do przedpokoju.
– Tysiąckrotnie przepraszam! – szepnął i zaraz potem stanął przed nią w py-
tającej pozie, wyczekująco.
– Gdzie jest Bella? – zdobyła się na uśmiech.
Podrapał się po głowie, rozejrzał po korytarzu, podniósł spojrzenie w kierunku
schodów, aż w końcu wziął pannę Diamant pod ramię i zaprowadził do gabinetu,
wskazując fotel i samemu zajmując drugi. Wyciągnął długie nogi, upił łyk z kieliszka
i nagle się zamyślił, po czym, jakby zupełnie jej nie dostrzegając, powędrował
spojrzeniem ku punktowi, który znajdował się ponad jej głową.
– Bella, widzi pani – odezwał się w końcu. – Bella już śpi. Wszyscy już śpią.
392 – Wzruszył ramionami i zrobił taki grymas, jakby na ścianie nad głową panny